Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/176

Ta strona została skorygowana.
—  154  —

podszedł do nas potajemnie, zobaczył zmianę położenia i podsłuchał wszystko, co się stało i o czem mówiono. Jeśli zatem był takim, za jakiego uważałem go, to niewątpliwie postanowił nas uwolnić, zwłaszcza że okazał nietylko radość z powodu spotkania się z Winnetou, lecz zarazem o wiele żywsze, tajemnicze zajęcie się Apanaczką, a osób, z którymi się tak współczuje, nie opuszcza się w niebezpieczeństwie.
Jeśli moje domysły były słuszne, to Kolma Puszi znajdował się gdzieś w pobliżu i czekał tylko na sposobność, żeby nas o tem zawiadomić. Łatwo sobie wyobrazić, że z wielkiem napięciem wyczekiwałem, co dalej nastąpi. Wiedziałem też, że Winnetou, obdarzony niezrównaną bystrością umysłu, z pewnością to samo myślał, co i ja.
Z przyjemnością zaznaczam, że oczekiwania moje się spełniły. Obaj dozorcy siedzieli przy ognisku, które wciąż podsycali. Strażnik po przeciwnej stronie, widocznie znużony, położył się, a kolega jego po naszej stronie odwrócił się do mnie plecami i zakrył go sobą, oczywiście na moje szczęście, bo to była sprzyjająca okoliczność dla Kolmy Puszi. Doliną przeciągał wiatr, sprawiając szelest liści i gałęzi, co mogło doskonale przygłuszyć szmer, wywołany przez skradającego się człowieka.
Podnosząc od czasu do czasu głowę, przypatrywałem się śpiącym i po upływie pół godziny byłem pewien, że oprócz dozorców, Winnetou i mnie, nikt nie czuwał. Po prawej stronie ode mnie leżał Hammerdull, a po lewej Old Wabble, dalej Winnetou, a obok niego Pitt Holbers, po którym następowali trampi.
Kiedy pomyślałem, że teraz byłaby najlepsza pora, żeby Indyanin nadszedł, jeśli to wogóle możliwe, usłyszałem po prawej stronie powolny ruch i jakaś głowa przysunęła się do mojej. Był to oczekiwany.
— Niech się Old Shatterhand nie rusza! — szepnął do mnie. — Czy biały brat myślał o mnie?
— Tak — odrzekłem równie cicho.