Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/179

Ta strona została skorygowana.
—  157  —

„północny i południowy zachód“, krórych nie słyszeliśmy u Indyan. Jak doszedł do takiej wprawy, skoro z nikim nie obcował i wiódł tak samotne życie? Może dawniej żył bliżej z białymi, a w takim razie przykre doświadczenia chyba odtrąciły go od nich i popchnęły do obecnego odosobnienia.
Kiedy się zbudziłem rano, zauważyłem, jak trampi dzielili się łupem, u nas zdobytym. Old Wabble wziął sobie moje rzeczy, a Cox srebrzystą flintę Winnetou, nie zastanowiwszy się nad tem, że wszędzie, gdzieby ją u niego widziano, zdradziłby się jako złodziej i rozbójnik, bo strzelba ta znana była na Dzikim Zachodzie. Ogiera Apacza przeznaczył dla siebie, a Old Wabble’owi poradził:
— Konia, na którym jeździł Old Shatterhand, weźcie sobie, mr. Cutter. Niech to będzie dowodem, że dobrze wam życzę.
Ale Old Wabble, potrząsnąwszy głową, odparł:
— Dziękuję bardzo. Ja go nie chcę!
Wiedział, dlaczego to robił, bo znał już mego Hatatitlę.
— Czemu nie? — zapytał Cox ze zdumieniem. — Jesteście przecież dobrym znawcą koni i wiecie chyba, że żaden nie może się równać z tymi karymi.
— To prawda, ale ja wolę wziąć tego.
Wskazał przy tem na konia Szako Matty. Cox dał komu innemu mego rumaka, a resztę naszych zwierząt rozdzielił między swoich towarzyszy. Tylko klacz Hammerdulla nikomu się nie podobała.
Cieszyłem się już z góry tem, co teraz musiało nastąpić, bo nasze konie nie znosiły na siodle obcego.
Żywność zabrano nam także, a tylko trochę zostawiono na śniadanie. Po napojeniu koni mieliśmy wsiąść i odjechać. Nas przywiązano do szkap, zostawiając nam o tyle swobodę ruchów, że mogliśmy trzymać rękami cugle. Wreszcie przyprowadzono konie zabrane.
Konie Osagów nie sprawiły trudności tym, którzy mieli na nich jechać, ale gorzej już poszło z dereszem