Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/189

Ta strona została skorygowana.
—  167  —

— Nic! — odparł długi krócej niż zwykle.
— Dlaczego wy właściwie zajmujecie się mną i moim bratem? — spytał tramp, którego wreszcie zastanowiła ta rozmowa.
— Może usłyszycie o tem wkrótce. Powiedzcie mi pierwej, czem był wasz ojciec! —
Wszystkiem, czem człowiek być może, jeśli stale złości się na swoją żonę.
— To znaczy zapewne wszystkiem i niczem. Lecz mnie o to nie chodzi. Pytam, czem był owego dnia, kiedy spostrzegł, że ma sznurek zbyteczny.
— Na krótki czas przedtem założył biuro stręczenia małżeństw.
— To szczególne! Pewnie chciał innym dać sposobność do złości? Piękny to był krok z jego strony ze względu na dobro publiczne.
— Tak, zamiar był dobry, ale wynik zły.
— Aha! Nie znalazła się ani jedna dusza, któraby pragnęła połączenia się z drugą?
— Ani jedna.
— Dlatego ojciec obejrzał się za powrozem?
— Tak. Odwrócił się plecyma od życia, które nie okazało się dlań łaskawem.
— Wytworny był z niego pan! Gdybym go tu miał, nie ociągałbym się z obsypaniem grzbietu jego rozkoszami, które wy mile wspominacie. Zasłużył na to, bo tak tchórzliwie opuścił żonę i dzieci!
— Nie gadajcie głupstw! Gdy jego nie stało, zaczęło nam się lepiej powodzić.
— Gdy mąż nie przepija pieniędzy, zarobionych przez żonę, to wdowie i sierotom lepiej się powodzi!
— Skąd przychodzicie do takich domysłów? Matka nasza zarabiała rzeczywiście.
— Pracowała jak koń.
— Skąd o tem wiecie?
— Żyła i mieszkała w Smithville Tenessee, kiedy powiesił się jej mąż, a wasz ojciec kochany.
— Słusznie! Ale skąd wy to...