Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/194

Ta strona została skorygowana.
—  172  —

Obcemu byłby tramp na to odpowiedział inaczej, ale wobec krewnego wolał uciec się do drwin, niż do gniewu i rzekł, śmiejąc się szyderczo:
— Nie zazdrościmy wcale tym dobrym ludziom, którzy mają dostać wasze pieniądze. Obejdziemy się bez tych kilku dolarów, któreście z biedą zebrali. Będziemy mieli miliony, skoro tylko natrafimy na bonancę!
— Jeśli wam się to uda! — parsknął Hammerdull.
— Old Shatterhand już o to się troszczy.
— On wam ją pokaże?
— Oczywiście!
— Tak, tak! Widzę go już, jak palcem wskazuje na ziemię i mówi do was: „Tu leżą grudy na grudach, jedne większe od drugich. Wybierzcie je sobie, bo nie możecie niczem sprawić większej przyjemności nam, biednym jeńcom!“ Potem wy wystrzelacie nas wszystkich, ażebyśmy nic nie zdradzili, powrócicie z milionami na Wschód, złożycie je w banku i będziecie żyli z procentu jak bogacz z Pisma świętego i codziennie będziecie jadali placki ze śliwkami. Ja sobie wyobrażam, że to się tak stanie. A ty jak myślisz, stary szopie, Holbersie?
— Tak samo, jak ty — odrzekł Pitt oschle.
— Nie gadajcie głupstw! — ofuknął Izajasz obu przyjaciół. — Z was przemawia tylko złość i zazdrość szalona! Wiem, że sami wolelibyście objąć bonancę w posiadanie! To rzecz zupełnie zrozumiała!
— Mylicie się pod tym względem. Chętnie wam odstępujemy bonancę. Już naprzód cieszymy się na to, jakie oczy zrobicie, gdy staniemy na tem miejscu. Mam tylko jedną wątpliwość w tej sprawie.
— Jaką?
— Że z rozkoszy zapomnicie zabrać się do wyzyskania bonancy.
— O to niech was głowa nie boli! Nie zostawimy nic, gdyż brać umiemy!
— O tem my wiemy dobrze!