— Uff, uff! — zabrzmiał głos Szako Matty.
— Uff! — zawołał Apanaczka raz tylko, lecz tem wymowniej.
Spojrzałem teraz bystrzej i zdumiałem się tak samo jak oni, albowiem jeździec, który miał strzelbę, był białym guślarzem Nainich, tylokrotnie wspominanym Tibo taka, drugim zaś mogła być tylko jego czerwona skwaw, tajemnicza Tibo wete. Domysł mój popierała obecność konia jucznego, którego spotkani mieli także w farmie Harboura.
Guślarz zaniepokoił się, widząc, że nie jedziemy dalej, lecz zwracamy się prosto do niego, ale trwało to tylko chwilę. Potem ruszył ku nam i wywijając ręką zawołał:
— Old Wabble, Old Wabble! Welcome! Jeśli to wy, to nie potrzebuję się niczego bać!
— Kto to? — zapytał stary kowboy. — Ja go nie znam!
— Ja także nie — odrzekł Cox.
— Zobaczymy, gdy będziemy przy nim.
Old Wabble’a można było poznać zdaleka po niezmiernie chudej i długiej postaci, oraz po spadających włosach białych, których połowę, co prawda, poprzedniego dnia utracił. Kiedy guślarz spostrzegł nas zblizka, nie wiedział, czy uciekać, czy zostać, ale widząc nas skrępowanych, krzyknął niemal z radości:
— Old Shatterhand, Winnetou, Szako Matto... i wszyscy związani! Co za cudowne zdarzenie! Jakżeż się to mogło stać? Jak tego dokazaliście?
Gdyśmy do niego dojechali, Old Wabble zapytał:
— Kto wy właściwie jesteście, sir? Skąd mnie znacie? Zdaje mi się wprawdzie, że was także znam, ale nie mogę sobie was przypomnieć.
— Byliśmy na Llano Estaccado.
— Gdzie, kiedy?
— W niewoli u Apaczów.
— Kogo rozumiecie przez słowo: byliśmy?
— Nas, Komanczów.
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/201
Ta strona została skorygowana.
— 179 —