męsku, silnie i pewnie, jak wprawny jeździec. My wszyscy otaczaliśmy guślarza w półkolu, a ona zbliżywszy się do jednego z końców tego półkola, zatrzymała się i w milczeniu patrzyła przed siebie sztywnym wzrokiem. Apanaczka siedział na koniu nieruchomy, jak posąg, jakby nikogo więcej nie widział prócz tej, którą nazywał swoją matką, ale mimoto nie spróbował bynajmniej zbliżyć się do niej.
Guślarz zauważył to z widoczną niechęcią, że żona jego do nas podjechała, lecz uspokoił się, widząc, że z nikim nie rozmawia. Zwrócił się znów do Old Wabble’a:
— Jak już powiedziałem, muszę odjechać, ale skoro tylko zobaczymy się znowu, dowiecie się, dlaczego tak się tem cieszę, że pochwyciliście tych ludzi. Co się z nimi stanie?
— To się dopiero pokaże — odparł stary. — Znam was zbyt mało, żebym miał odpowiedzieć na to pytanie.
— Well! Mogę się ostatecznie wyrzec tej wiadomości, bo przypuszczam, że nie będziecie robili z nimi wielkich ceremonii. Zasługują na śmierć. To wam powiadam i zapewniam, że to byłby największy grzech, gdybyście im darowali życie. Dziesięć lat życia dałbym za to, że ich widzę w więzach. Co za rozkosz dla moich oczu! Czy pozwolicie, żebym się przypatrzył im dokładnie?
— Owszem! Przypatrujcie się, dopóki wam się podoba!
Guślarz podjechał całkiem blizko do Osagi, roześmiał mu się w twarz i powiedział:
— To Szako Matto, który przez tyle lat napróżno starał się nas odnaleźć. Biedny robaku! Na to było za mało tej odrobiny mózgu, którą posiadasz. To była słynna sztuka, nieprawdaż? Zakupić tyle skór tak tanio, to nie każdemu się udaje!
— Morderco, złodzieju! — zgrzytnął doń wódz. — Gdybym miał ręce wolne, zarazbym cię zadusił!
— Bardzo wierzę! Tymczasem uduś się sam!
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/203
Ta strona została skorygowana.
— 181 —