— Dyable! — syknął wściekle. — Ten hultaj nie czeka nawet na to, żeby doń przemówić. To niesłychane zuchwalstwo! Istotnie chcę z tobą pomówić, łotrze i to gruntownie!
— Well! Słucham uprzejmie. Zanim jednak zaczniecie, przyjmijcie odemnie pewną radę, która konieczna jest ze względu na was samych.
— Proszę! Cóż to za rada?
— Bądźcie ostrożni, kiedy ze mną będziecie mówili. Wiecie zapewne z dawniejszych czasów, że mam swoje dziwactwa.
— Tak, masz je, lecz niebawem będziesz z nich wyleczony. Może cię to gniewa, że mówię do ciebie „ty“? Pozwalam ci na równą poufałość względem mnie.
— Dziękuję! Nie zawieram braterstwa z tępymi głupcami i nie dbam o to, że odzywają się do mnie „ty“, bo wiem, że nie potrafią nic innego wypaplać.
— Ty drabie nikczemny! Czy sądzisz, że kiedy ciebie raz kula moja nie dosięgła, to i drugi raz w ciebie nie trafię?
Wymierzył do mnie ze strzelby i trzasnął kurkiem, ale w tej chwili stanął Cox przy nim, odtrącił broń i upomniał go:
— Na bok ze strzelbą, bo ja będę musiał wdać się w tę sprawę! Kto Old Shatterhanda ruszy, dostanie kulą odemnie!
— Od was? A wy kto?
— Jestem Cox, dowódzca tego towarzystwa.
— Wy? Mnie się zdawało, że Old Wabble tu rozkazuje.
— Tak jest, jak powiedziałem!
— W takim razie wybaczcie, sir! Ale sami chyba przyznacie, że nie powinienem pozwolić na to, żeby mnie w ten sposób obrażano?
— Sądzę, że tak! Mr. Cutter pozwolił wam bez mojej zgody mówić z naszymi jeńcami i ja godziłem się na to dotychczas. Jeśli jednak oni nie zostawiają
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/205
Ta strona została skorygowana.
— 183 —