za dowódzcę, chciał przy tej sposobności pokazać, że także ma coś do powiedzenia, rzekł tedy do Apanaczki:
— Zabieraj się, czerwony! Słyszałeś, że ona teraz nie ma nic wspólnego z tobą. Wynoś się!
Apanaczka nigdy nie pozwalał, żeby tak do niego przemawiano. Mierząc starego kowboya pogardliwym spojrzeniem, zapytał:
— Kto to mówi do najwyższego wodza Komanczów z plemienia Kanean? Czy to żaba skrzecząca, czy też wrona wrzeszcząca? Nie wiem, czy mógłby kto przeszkodzić mi w rozmowie z tą kobietą, która była moją matką!
— Oho! Żaba! Wrona! Wyrażaj się z większą uprzejmością, bo w przeciwnym razie dowiesz się, jak należy odzywać się do króla kowboyów!
Wcisnął się z koniem pomiędzy Apanaczkę a kobietę. Komancz cofnął się o kilka kroków i zwrócił się na drugą stronę, ale stary ruszył tam za nim. W tej wzajemnej gonitwie objechali dwa razy dookoła kobietę, ona zaś tworzyła punkt środkowy, kryty przez Cuttera ciągle przed Apanaczką.
— Dajcie temu spokój! — zawołał Cox do Old Wabble’a. — Niech syn i ojciec uporają się sami z sobą. Przecież to was nic nie obchodzi!
— Wezwano mnie do pomocy! — odparł stary.
— Czy wy jesteście dowódzcą, czy ja?
— Ja, gdyż ja was wynająłem!
— I zdaje wam się, że jako dowódzca potraficie coś zrobić?
— Yes! Czerwonego i do tego skrępowanego zdołam chyba utrzymać w ryzach!
— Skrępowanego? Pshaw! Przypomnijcie sobie Old Shatterhanda i obcego jeźdźca i uważajcie, że ten czerwony młodszy od was!
— Niechaj spróbuje!
— Well! Zostawiam wam swobodę i do niczego się nie wtrącam!
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/210
Ta strona została skorygowana.
— 188 —