Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/212

Ta strona została skorygowana.
—  190  —

nogami. Lecz Apanaczka rzucił się wstecz, poderwał przytem zwierzę przodem w górę, popędził jeszcze pewną przestrzeń, wreszcie się zatrzymał. Odetchnąłem teraz, bo rzeczywiście lękałem się o przyjaciela.
A Old Wabble? Wyleciał z siodła, jakby trącony kulą armatnią i został nieprzytomny na ziemi. Koń jego się przewrócił, potarzał się trochę w jedną i drugą stronę, wkońcu wstał nieuszkodzony. Nastało teraz niebywałe poruszenie i bieganina. Mogliśmy przy tej sposobności umknąć bez trudu i szczęśliwie, lecz bez naszej własności nie chcieliśmy ruszyć się z miejsca.
Cox zajął się tymczasem starym, który nie zabił się wprawdzie i przyszedł wkrótce do siebie z ogłuszenia, lecz kiedy chciał powstać i oprzeć się na rękach, nie mógł tego dokazać. Musiano go podnieść, a gdy stanął drżący i chwiejny, pokazało się, że poruszał tylko jedną ręką; druga zwisła mu wzdłuż ciała... złamana.
— A nie ostrzegałem was? — napadł na niego Cox, choć to już nie mogło naprawić złego. — Teraz ponosicie skutki tego. Co znaczy wasz tytuł króla kowboyów wobec tak młodego przeciwnika jak Apanaczka?
— Zastrzelcie tego przeklętego łotra, który mnie otumanił! — wybuchnął starzec ze złością.
— Dlaczego zaraz zastrzelić?
— Ja tak każę! Słyszycie, ja rozkazuję! No, czy to się rychło stanie?
Nikt go oczywiście nie słuchał. Old Wabble zaczął krzyczeć i piorunować na całe gardło, wreszcie Cox huknął nań:
— Dajcież już spokój, bo zostawimy was i odjedziemy! Nie ryczcie jak dzikie zwierzę! Zajmijcie się lepiej swoją chorą ręką!
Zrozumiał, że to słuszne, i kazał zdjąć z siebie starą bluzę, co nie odbyło się bez wielkiego bolu. Następnie obmacał mu rękę Cox, a po nim drudzy trampi, przyczem starzec okropnie jęczał. Nikt jednak nie umiał choremu poradzić, dlatego Cox zwrócił się do nas: