Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/213

Ta strona została skorygowana.
—  191  —

— Słuchajcie, panowie, czy potrafi kto z was leczyć rany?
— Naszym domowym i nadwornym lekarzem jest zawsze Winnetou — odpowiedział Hammerdull. — Jeśli nań zadzwonicie, zjawi się zapewnie natychmiast.
Tym razem pomylił się grubas, albowiem Apacz, wezwany, żeby zbadał rękę, oświadczył tonem odmowy:
— Winnetou nie uczył się leczyć morderców. Dlaczego teraz, kiedy jesteśmy wam potrzebni, uważacie nas za panów? Czemu nie byliśmy tem już dawniej? Skoro stary kowboy przeprowadził przedtem swoją wolę, to niech i teraz czyni, co mu się podoba. Winnetou skończył!
— Ależ to także człowiek!
Osobliwy zarzut z ust dowódcy rabusiów! Winnetou oczywiście milczał, bo kiedy raz zaznaczył, że skończył, więcej głosu nie zabierał.
— Skąd dowiedzieliście się nagle, że wśród was jest człowiek? Ja sądzę, że my także jesteśmy ludźmi, a nie dzikiemi zwierzętami, które można łowić i strzelać wedle upodobania. Czy wy postępujecie z nami, jak z ludźmi?
— Hm! To całkiem inna sprawa!
— Czy inna, czy nie, to wszystko jedno, byle tylko było inaczej. Wróćcie nam wolność i wydajcie nasze rzeczy, a wyleczymy starca tak, że się uradujecie jego zdrowiem. Zresztą nic łatwiejszego jak opatrzyć Cuttera, który składa się tylko z kości i skóry. Nieprawdaż, stary szopie, Holbersie?
— Hm, tak! — potwierdził długi.
Cutter stękał i jęczał, aż litość brała. Ilekroć Cox dotknął ręki, kłuły go końce złamanej kości. Nie mogąc nic poradzić, zwrócił się Cox do mnie:
— Słyszę od Old Wabble’a, że jesteście podobno niezłym chirurgiem. Zajmijcie się mim!
— Czy to jego życzenie?
— Istotnie.