zatem na nią uważał, ażeby nie doznała jakiej szkody na zdrowiu. Niech zatem brat Apanaczka pozwoli jej z nim odjechać. To najlepsza moja rada.
— Brat Shatterhand tak powiedział, niech więc tak będzie, bo on wie zawsze, co przynosi korzyść jego przyjaciołom.
Ubrano wreszcie Old Wabble’a w bluzę i wsadzono na konia. Ubierać go nie było koniecznem, bo można było zarzucić mu bluzę na ramiona i oszczędzić mu bólu. Nie wtrącałem się ani słowem do nich, bo stary na ból zasłużył.
Tibo taka dosiadł swego konia i pojechał, żeby pożegnać się z Wabblem.
— Dziękuję wam, mr. Cutter — rzekł — że ujęliście się za mną tak energicznie! Zobaczymy się jeszcze, a wtedy wiele rozmaitych rzeczy...
— Milczcie lepiej! — przerwał mu starzec. — Dyabeł sprowadził mi was na drogę, jeśli wogóle dyabły istnieją, bo ja w to nie wierzę. Przez was rozbito mi rękę jak szkło i gdyby wasz dyabeł chciał was za to piec przez miliony lat, to uważałbym go za najrozsądniejszego ze wszystkich dobrych i złych duchów.
— Żal mi waszej ręki, mr. Cutter! Jest nadzieja, że wyleczycie się rychło i dobrze. Wszak macie skuteczne plastry!
— Jakie?
— Tych drabów, którzy są waszymi jeńcami. Przyłóżcie sobie codziennie taki jeden plaster, a wyzdrowiejecie bardzo prędko.
— To znaczy, że mam jednego na dzień zastrzelić?
— Nie inaczej.
— Well, to dobra rada, może jej usłucham, ale wolałbym, żebyście wy byli pierwszym plastrem. Ale po tem wszystkiem, co tu widziałem i słyszałem, cieszę się z tego, że się was pozbędę: th’ is clear! Wynoście się zatem i nie pokazujcie mi się więcej na oczy!
Guślarz roześmiał się szyderczo i odpowiedział:
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/223
Ta strona została skorygowana.
— 199 —