Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/224

Ta strona została skorygowana.
—  200  —

— Na to musimy jeszcze zaczekać, stary Wabble’u. Mnie również na tem wcale nie zależy, żeby się spotkać z takim szubrawcem, jak wy, ale gdyby to kiedyś nastąpiło wbrew mojej woli, to powitanie moje będzie nie mniej uprzejme, jak teraz wasze pożegnanie. Jedźcie sobie do piekła!
— Przeklęty drab! Poślijcie za nim kulę! — ryknął starzec.
Nikomu to przez myśl nie przeszło i Thibaut oddalił się w towarzystwie obłąkanej bez przeszkody w lewo, czyli w tym samym kierunku, którego się trzymał przed zetknięciem się z nami.
— Czy też zobaczymy go jeszcze! — zapytał mię Apanaczka półgłosem.
— Napewno! — odpowiedziałem.
— Czy biały brat spodziewa się tego na podstawie rzeczywistych powodów?
— Tak.
Winnetou, który był w tej chwili przy nas, usłyszawszy pytanie Komancza i moją odpowiedź, dodał:
— Tak się stanie, jak twierdzi Old Shatterhand. Są rzeczy, których nie można wiedzieć dokładnie naprzód, które za to tem pewniej się odczuwa. Brat Shatterhand ma teraz takie przeczucie, podobnie jak ja. To się spełni!
Musiałem znowu stanąć na czele pochodu i niebawem dotarliśmy do rzeki, gdzie pozsiadaliśmy z koni. Gdy kilku trampów szukało wygodnego brodu, mnie zdjęto tymczasem z konia i polecono opatrzyć Wabble’a. Nie mogę powiedzieć, że dzieła tego dokonałem ze zbytnią delikatnością. Stary kowboy zawył kilka razy głośno z bolu i obdarzył mię przezwiskami, których niepodobna przelać na papier.
Uporawszy się z nim, wsiadłem znowu na konia, poczem przeprawiliśmy się przez rzekę znalezionym brodem i ruszyliśmy po drugiej stronie wzdłuż wody, dopóki nie dostaliśmy się do spływu obu odnóg. Objechaliśmy łuk odnogi południowej, a potem udaliśmy