się na północny wschód przez prerye, o której mówił Kolma Puszi.
Nie była ona równa, lecz tworzyła wznoszącą się zwolna, przeciętą wgłębieniami płaszczyznę, porosłą grupami zarośli. Uwijało się tam mnóstwo dzikich indyków, których pół tuzina z biedą upolowali trampi.
Późno popołudniu ujrzeliśmy nagle przed sobą wzgórze, pod którem leżały niezawodnie źródła, wskazane przez Kolmę Puszi. Miałem dotrzeć do źródła położonego najbardziej na północ. Odtąd jechałem z początku więcej prawą stroną, a potem lewą, góra zaś sterczała przed nami wprost na południe, wskutek czego musieliśmy najpierw natknąć się na wspomniane źródło. Bardzo byłem ciekaw, czy spryt Kolmy Puszi dokazał swego, czy otoczenie źródła będzie odpowiadało naszym zamiarom.
Już zdaleka widać było, że górę pokrywał las, który wysyłał dość długie odnogi także na równinę. Na krótko przed wieczorem przybyliśmy nad mały strumyk i pojechaliśmy cwałem przeciw wodzie, ażeby przed nastaniem ciemności dostać się do jego źródła. Znaleźliśmy się wreszcie na miejscu, kiedy już znikły ostatnie blaski dnia. Było mi to na rękę, ponieważ trampi nie mogli szukać w nocy innego miejsca, gdyby im się to nie podobało.
Nie wiedziałem dokładnie, lecz przypuszczałem tylko, że znajdujemy się nad źródłem, oznaczonem przez Kolmę Puszi. Wytryskało ono z pod omszałego kamienia, w wązkiem, trawiastem miejscu, podzielonem przez drzewa i krzaki na trzy części. Przedziały te, razem wzięte, tworzyły dość miejsca dla nas i dla koni, ale też utrudniały nadzwyczaj pilnowanie. My byliśmy z tego zadowoleni, ale Old Wabble, zauważywszy tę niedogodność, zsiadł z konia i rzekł niechętnie:
— Mnie się to obozowisko nie podoba. Gdyby nie było już tak późno, to byłoby dobrze pojechać dalej i poszukać lepszego miejsca.
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/225
Ta strona została skorygowana.
— 201 —