Czas działania jeszcze był nie nadszedł. Należało zaczekać, aż wszyscy trampi zasną. Może dopiero w godzinę potem chrapanie na kilka głosów i dmuchanie stało się pewnym dowodem, że już wszyscy spali z wyjątkiem Old Wabble’a. Od śpiących dzielił nas wązki pas zarośli, nie mogłem więc ich widzieć. Lecz częste stękania i jęki kowboya, którego widocznie bolała ręka, powiedziały mi, że on leżał po drugiej stronie zarośli, czyli, że nie mógł widzieć stamtąd naszego dozorcy. To było mi bardzo na rękę, bo tej nocy nie powinniśmy byli stracić, nie uczyniwszy próby wydostania się z niewoli.
Położyłem się więc na drugi bok i wysunąłem ręce tak, żeby zbawcy naszemu było jak najwygodniej. Gdy wkrótce potem odwrócił się strażnik do ogniska, poczułem natychmiast, jak mi przecięto rzemienie i zaraz wciśnięto w rękę trzon noża. Podniósłszy się szybko połową ciała, skurczyłem nogi i sam już tam rzemienie przeciąłem. Zaledwie położyłem się napowrót i wyciągnąłem na ziemi, przestał strażnik dokładać chróstu i zwrócił się znowu do nas. Wobec tego należało jeszcze zaczekać, ale byłem już prawie pewny swej wolności.
— Teraz mnie pomóż! — szepnął Winnetou, który widział moje ruchy i zauważył ich skutek.
Gdy strażnik sięgnął następny raz po drzewo, w dwie sekundy miał Apacz wolne ręce i nogi.
Teraz zdawało mi się, że już siedzimy na koniach i wnet odjedziemy. Nie chcąc jednak przelewać krwi, musieliśmy jeszcze na chwilę zachować cierpliwość. Kiedy już leżeliśmy napowrót tak, jak gdybyśmy byli skrępowani, szepnąłem do Apacza:
— Najpierw strażnika! Kto go bierze?
— Ja — odpowiedział Winnetou.
Chodziło o to, żeby tego człowieka uczynić nieszkodliwym bez najmniejszego szmeru, mimo że w tym celu trzeba było skoczyć poprzez towarzyszów naszych. Gdyby wskutek najlżejszego szmeru dozorca się
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/230
Ta strona została skorygowana.
— 206 —