Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/231

Ta strona została skorygowana.
—  207  —

odwrócił i zawołał o pomoc, bylibyśmy nie mogli uwolnić towarzyszy tak, jak ja chciałem. Istotnie tylko Winnetou mógł przezwyciężyć trudności, jakie nastręczało to zadanie. Tym razem dozorca odwrócił się do kupy chróstu po dłuższej przerwie niż zwykle. W tej chwili rzucił się Winnetou w górę, przeskoczył przez towarzyszy jak pantera i przyłożywszy strażnikowi kolana do grzbietu, pochwycił go oburącz za szyję. Tramp skamieniał ze strachu i nie wykonał ani jednego ruchu celem obrony, nie wydał żadnego głosu, nawet westchnienia. Ponieważ Winnetou miał ręce zajęte, poskoczyłem ja i uderzyłem trampa dwukrotnie pięścią w głowę. Apacz puścił go na próbę, a tramp obsunął się górną połową ciała na ziemię i legł jak trup wyciągnięty. Pierwsza część dzieła udała nam się znakomicie!
Towarzysze nasi nie spali i widzieli, żeśmy pokonali strażnika. Ponieważ nie uważałem za stosowne nawet pocichu mówić, skinąłem na nich ręką, żeby milczeli i zabrałem się z Winnetou do rozwiązywania im pęt, nie rozcinając rzemieni, gdyż mogły nam się przydać do skrępowania trampów. Znowu zdziwiło mię teraz to, że nie było widać Kolmy Puszi. Czyżby ten tajemniczy Indyanin znowu zniknął? Spodziewałem się, że się to wkrótce wyjaśni.
Kiedy towarzysze nasi, uwolnieni, stanęli cicho obok siebie, poczołgałem się z Apaczem dokoła ogniska, ażeby zaglądnąć do trampów. Przekonaliśmy się, że wszyscy spali. Old Wabble leżał także wyciągnięty na ziemi, skrępowany, w ustach miał knebel, a obok niego siedział nasz wybawca, Kolma Puszi. Zdumienie ogarnęło nas na widok niezwykłego czynu, dokonanego tak cicho przez dziwnego Indyanina.
Ciemne oczy trzymał zwrócone w stronę, z której nas się spodziewał, a spostrzegłszy nas, skinął nam głową z uśmiechem. Jego spokój i zimna krew wprawiły mię w jeszcze większe zdumienie.
Teraz należało uzbroić się przedewszystkiem. Ja wziąłem oczywiście mój sztuciec i przygotowałem do