Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
—  17  —

— Mówisz, jak gdybyś się nie zastanawiał nad słowami. Właśnie dlatego, że włóczy się nieustannie, trudno go schwytać. Wskazywano nam już nieraz miejsca, w których się miał znajdować, ilekroć jednak przyszliśmy tam, już go nie było. On podobny jest do zapaśnika, którego nie można ująć, bo ciało ma tłuszczem wysmarowane. Czasem jest się już pewnym, że się go schwyta, ale wtedy zjawia się przy nim blada twarz, którą nazywają Old Shatterhand. Ten biały to największy czarownik na świecie. Jeśli on jest z Apaczem, to i stu Osagów nie zdoła na nich uderzyć, a tem mniej przytrzymać.
— Ja ci dowiodę, że się łudzisz w tym względzie. Czy Old Shatterhanda uważasz także za swego wroga?
— Uff! Jego nienawidzimy jeszcze bardziej, aniżeli Winnetou. Ten jest przynajmniej Indyanin i należy do wielkiego narodu czerwonych, ale tamten to biały, który już za to samo ściąga na siebie naszą nienawiść. On dopomagał raz Utahom, którzy z nami walczyli, okazał się najgroźniejszym wrogiem Ogellallajów, naszych przyjaciół i braci. Okulawił strzałami kilku naszych, kiedy go chcieli pojmać, a teraz ci nieszczęśliwcy podobniejsi są do starych bab, niż do wojowników. Lepiej byłoby się stało, gdyby ich był pozabijał. Ten pies powiada, że tylko wtenczas odbiera życie swoim wrogom, gdy go zmuszą do tego. Pakuje im kule ze swej czarodziejskiej strzelby w kolana, albo w biodra i pozbawia mężów na całe życie zdolności do wojowania. To okropniejsze od najpowolniejszej śmierci. Biada mu, gdy się dostanie w nasze ręce! Ale do tego nigdy nie dojdzie, bo on i Winnetou podobni są do wielkich ptaków, które unoszą się wysoko nad morzem i nie zlatują tyle na dół, żeby je można było złowić.
— Znowu się mylisz. Przeciwnie, oni nawet często na dół zlatują. Wiem nawet, że teraz są na ziemi, że więc bardzo łatwo będzie ich można pochwycić.
— Uff! Czy to możliwe?