Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/47

Ta strona została skorygowana.
—  33  —

blade promyki zmierzchu niknęły na widnokręgu, jak umierające nadzieje. Na szczęście jest wschód, który nam przynosi światło i nadzieję! Nastąpiła pierwsza, głęboka ciemność wieczoru, czarniejsza od nocy samej, bo ani jedna gwiazda na niebie jeszcze nie świeciła.Lecz my mimo to pędziliśmy cwałem po równej jak stół preryi. Wzrok nasz bystry i wprawny kierował naszymi krokami, ale jeszcze więcej chroniły nas przed niebezpieczeństwem oczy i instynkt naszych koni. W jednem miejscu zatoczył mój kary łuk, chociaż ja nie zauważyłem do tego powodu. Nie wstrzymałem go jednak, wiedząc, że nie uczynił tego daremnie! Może ominął kolonię psów preryowych, które mieszkają często razem setkami i tak podkopują ziemię, że jeździec musi okrążać, jeśli chce, by koń jego nóg nie połamał. Wreszcie odgłos kopyt stał się silniejszy, to był znak, że nie jechaliśmy już po trawie, lecz znaleźliśmy się w zachodniej części stanu, suchej i mniej urodzajnej niż wschodnia.
Po drodze nie było ani drzewa, ani innego przedmiotu, któryby nam mógł służyć za wskazówkę. Zresztą, gdyby nawet było przeciwnie, bylibyśmy tego nie widzieli z powodu ciemności. W takiem położeniu zdaje się człowiek na ów zmysł, wrodzony tylko miłośnikom dzikich okolic, którego jeszcze żaden uczony nie zdołał określić. „Zmysł lokalny“ nie oznacza go dokładnie, więcej zbliża się do istoty rzeczy wyraz: „zmysł oryentacyjny“. Czy to instynkt? Czy owa tajemnicza zdolność patrzenia, dzięki której ptaki przelotne nie zmylą drogi ze Szwecyi do Egiptu. Ja nie wiem. Ilekroć jednak zdałem się na to ukryte niepojęte oko, zawsze prowadziło mnie ono prosto do celu.
Dick Hammerdull powierzył się zupełnie memu przewodnictwu. Pytał kilka razy, czy znam drogę właściwą, a ja mu odpowiadałem, że w tych bezludnych stronach niema dróg wcale, a zatem nie może być także właściwej, ani fałszywej. On skarżył się swoim sposobem na uciążliwość podróży, co mnie bardzo bawiło: