— Nie gońcie, tak mr. Schatterhand! — mówił. — Mam wrażenie, że jadę kominem, długim na całe mile. Mój kark także coś wart, a jeśli runę z konia i złamię go sobie, to skąd wezmę drugi? Czy nam tak pilno, sir?
— Oczywiście!
— Dlaczego?
— Bo na długi czas przed brzaskiem dnia musimy dojechać do Wara-tu. To miejsce leży na otwartej równinie, przeto za dnia zobaczyliby nas Osagowie.
— Czy zobaczyliby, czy nie, to wszystko jedno, ale wobec tego musimy rzeczywiście się spieszyć, bo jeśliby nas zauważyli, to nadarmo podjęliśmy tę drogę. Picie Holbersie, czy sądzisz...
Ja parsknąłem śmiechem, a on przestał mówić i również zaczął się śmiać. Tak był przyzwyczajony pytać Pitta o radę, że teraz nawet chciał to uczynić, mimo że przyjaciela nie było przy jego boku.
Po pewnym czasie zajaśniała jedna gwiazda, potem druga, do tych przyłączyło się więcej, wkońcu rozpięło się nad nami przepiękne gwiaździste niebo. Jechało się teraz lepiej, co tembardziej mię cieszyło, że teren zaczął się drobno marszczyć. Liczne zagłębienia, ciągnące się nieregularnie, musieliśmy albo przecinać na poprzek, albo okrążać, co oczywiście męczyło konie. Mój wierzchowiec trzymał się jednak dzielnie, a klacz Hammerdulla biegła tak wytrwale, jakby była cieniem mego ogiera. Od czasu do czasu puszczaliśmy konie wolniej i poiliśmy je, ilekroć przybywaliśmy nad wodę. Mimo to na ogół jechaliśmy tak szybko, że konie Treskowa i Holbersa byłyby zostały w tyle.
Tak minęła północ. Gwiazdy wkrótce zniknęły, nie wskutek późnej pory, lecz dlatego, że niebo pokryło się chmurami, które coraz bardziej gęstniały. Zbierało się na burzę.
— Tego jeszcze brakowało! — złościł się Hammerdull. — Znowu robi się czarno, czarniej, niż przedtem. Ja radzę zatrzymać się już tutaj.
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/48
Ta strona została skorygowana.
— 21 —