— Nie bójcie się, kochany Dicku! Znam dokładnie te strony.
— Czy znacie, czy nie, to wszystko jedno, bylebyście dobrze trafili!
Niebawem miało się pokazać, czy nie zanadto sobie ufałem. Droga prowadziła dalej przez podługowatą, szeroką kotlinę. Gdybym był ją ominął, to byłoby dowodem, że zabłądziłem. Już mię zaczęły były opadać wątpliwości, kiedy grunt począł się dość nagle obniżać. Zeskoczyliśmy więc z koni i sprowadziliśmy je po zboczu. Na dole wsiedliśmy znowu i przejechawszy w poprzek kotliny, wydostaliśmy się na zbocze przeciwległe. Teraz dopiero mogłem powiedzieć z radością:
— Jechaliśmy tak dokładnie i dobrze, jak w biały dzień. Po pięciu minutach jazdy po płaskiej, nieprzerwanej równinie uderzymy nosami o same Wara-tu.
— Proszę was, sir, użyjcie do tego swojego nosa! Ja mam swój na twarzy do zupełnie innych celów. Cieszę się zresztą nadzwyczajnie, że mimo braku światła nie dostaliśmy się na biegun północny. Czy nad Wara-tu są zarośla?
— Jest mnóstwo, nawet drzew kilka.
— Czy wyjedziemy całkiem na górę?
— Wpierw będę musiał zbadać teren. Gdyby nie było tak ciemno, byłbym was zostawił w kotlince, a sam starał się podejść bliżej. Widzicie, jak nam w pomoc idzie ta burza, która niebawem wybuchnie. Jedźmy powolniej. Teraz trzeba zachować największą ostrożność.
Ściągnęliśmy koniom cugle. Zaledwie ujechaliśmy minutę drogi, kiedy prosto przed nami błysnęło na widnokręgu i oświeciło zarośla, które oddalone były od nas może o pięćdziesiąt kroków.
— Jesteśmy u celu — rzekłem, zsiadając z konia. — Niech się konie położą, a wy przy nich zostaniecie. Macie tu moje strzelby.
— Czy umówimy się o znak, czy też znajdziecie mnie bez tego, sir? — spytał Hammerdull.
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/50
Ta strona została skorygowana.
— 36 —