Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/51

Ta strona została skorygowana.
—  37  —

— Skoro nie zabłądziłem do Wara-tu, to i was odszukam. Jesteście dostatecznie grubi.
— Teraz wy robicie liche żarty, mr. Shatterhand. Przed wami leży piękne Wara-tu. Uderzcie w nie nosem!
Dałem memu koniowi ręką znak, żeby się położył. Wierzchowiec usłuchał, a klacz Hammerdulla poszła za jego przykładem.
Ruszyłem ostrożnie ku zaroślom, za któremi kryło się Wara-tu. Takie wgłębienie ma kształt misy o pięćdziesięciu może metrach średnicy, napełnione jest wodą i otoczone bądź gęsto, bądź pojedynczo rosnącymi krzakami. Między wodą i zaroślami ciągnie się dość szeroki, wolny od zarośli, pierścień, pokryty muszlowatymi odciskami, utworzonymi przez tarzające się bawoły, które instynktownie przewalają się w miękkim gruncie, ażeby okryć się powłoką z mułu, stanowiącą dla nich ochronę przed pewnymi owadami.
Z łatwością dostałem się do pierwszych zarośli i zaraz zwęszyłem, a równocześnie usłyszałem obok siebie po lewej ręce konie. Pochyliwszy się, zwróciłem się w tym kierunku, gdyż w takich wypadkach stosowną jest rzeczą zająć się także końmi nieprzyjaciół. Zauważone przeze mnie konie były spętane z wyjątkiem jednego, przywiązanego do dwu wbitych w ziemię palików. Za krzakami płonęło ognisko, którego blask padał po przez zarośla na konia. To mi wystarczyło, żeby poznać, co to za zwierzę. Był to szlachetny, bardzo ciemny deresz, podobny do tych, jakie u Komanczów Naini widywałem, a wspaniała grzywa jego spleciona była w coraz to mniejsze warkoczyki, co również przypomniało mi zwyczaj Komanczów Naini. Skąd przyjęli Osagowie ten sposób zdobienia grzywy? Ale to było narazie sprawą uboczną. Ważniejszą była dla mnie ta okoliczność, że przy koniach nie było straży. Widocznie Indyanie czuli się całkiem bezpiecznie! Wróciwszy o kilka kroków, żeby ominąć blask ognia, położyłem się na ziemi i wsunąłem się w zarośla.
Zdarza się czasem, że spełnienie zadania pozornie