— Heavens! Kogo, mr. Shatterhand?
— O tem później. Chodźcie już, chodźcie!
Mego karego, gdy zerwał się na dany znak, wziąłem za cugle i pociągnąłem za sobą. Hammerdull mimo swej tuszy szybko wskoczył na siodło i ruszył za mną. Nie zaprowadziłem go tam, gdzie sam byłem przedtem, lecz na przeciwległą stronę zarośli, położoną za plecami Apanaczki.
— Zaczekajcie tu na mnie! Przyprowadzę jeszcze jednego konia.
Z temi słowy zniknąłem mu z oczu. Musiałem się śpieszyć, gdyż pojmanego należało oswobodzić przed zakończeniem tańca bawolego, który teraz zajmował uwagę Osagów. Pobiegłem na drugą stronę do deresza i odwiązałem go od palików. Koń oparł się, stanął i parsknął głośno. To groziło mi niebezpieczeństwem, ale na szczęście wiedziałem, jak sobie poradzić.
— Eta, kawah, eta, eta! — przemówiłem doń pieszczotliwie, głaskając go po szyi.
Usłyszawszy znajome dźwięki, zaniechał zaraz oporu i poszedł za mną. Gdy przybyłem z nim do Hammerdulla, zajaśniała na niebie silna błyskawica i huknęły pierwsze grzmoty. Teraz należało jeszcze bardziej się śpieszyć, bo taniec mógł się prędzej skończyć z powodu burzy!
— Potrzymajcie tego konia. Dosiędzie go uwolniony jeniec — rzekłem do Dicka. — Gdy wrócę, dacie mi moje strzelby.
— Well! Sprowadźcie go, ale sami nie wpadnijcie w błoto! — odpowiedział.
Znowu błysnęło i zahuczały grzmoty. Wcisnąwszy się jak najprędzej w zarośla, rzuciłem się na ziemię i poczołgałem się po trawie. Wojownicy tańczyli jeszcze, a Osagowie przyśpiewywali im, wykrzykując co chwila: peteh, peteh, peteh[1], a przytem klaskali w ręce.
- ↑ Bawół, bawół, bawół!