już się podniosłem i poprowadziłem Apanaczkę za sobą do Hammerdulla. Za nami zawyło sto głosów. Dick podał mi moje strzelby, Komancz zaś wskoczył na swego konia, nie dziwiąc się wcale temu, że go tu zastał. Ja i Hammerdull dosiedliśmy również prędko koni i odjechaliśmy, coprawda niezbyt pospiesznie, gdyż szum deszczu tłumił odgłos kroków końskich.
Ruszyliśmy nie w tę stronę, z której przybyliśmy, lecz tam, gdzie miałem się spotkać z Winnetou, to jest do Ki-pe-ta-ki. Z Wara-tu trzeba było tam jechać cztery godziny. Gdy obliczyłem odległość i wziąłem to na uwagę, że Winnetou nie potrzebował zbyt prędko wyjeżdżać z naszego obozu, wydało mi się prawdopodobnem, że jeszcze przed nim dotrzemy do miejsca „Starej kobiety“. On niewątpliwie przypuszczał, że stracimy dużo czasu, zanim podejdziemy Osagów, tymczasem wszystko poszło tak prędko! W jakim celu byliśmy właściwie w Wara-tu? Żeby się dowiedzieć, ilu Osagów się zgromadziło i w razie możności bez niebezpieczeństwa dla siebe zawiadomić ich, że blade twarze ostrzeżono przed napadem? Skutek podróży tej byłby nie wielki, gdyby nie to, że uratowaliśmy Apanaczkę, którego ja tak polubiłem na Llano Estacado. Jakiś głos wewnętrzny, czy przeczucie mówiło mi, że ja tym dzielnym, młodym wodzem Komanczów Naini zajmę się więcej, aniżeli dotychczas, że mój stosunek do niego przybierze jeszcze inną postać. Ja wierzę takim głosom, bo one nie zawodzą.
Apanaczka nie mógł mnie dokładnie zobaczyć, nie wiedział przeto, kto był jego wybawcą. Ja jechałem z Hammerdullem naprzód, a on za nami. Z powodu deszczu mógł on widzieć tylko zarysy naszych postaci, a musiał się trzymać blizko nas, jeśli miał nie stracić nas z oczu. Chcąc, żeby jeszcze dłużej pozostał w nieświadomości co do mej osoby, nachyliłem się do Hammerdulla i powiedziałem doń pocichu:
— Jeśliby się obcy oto zapytał, nie wyjawcie mu, kto jestem!
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/55
Ta strona została skorygowana.
— 41 —