— A on co za jeden?
— To wódz Komanczów, ale nie zdradźcie się przed nim z tą wiadomością, bo domyśli się, że ja go znam.
— Czy wolno mu powiedzieć, że jedziemy do Winnetou?
— Nie. O Apaczu nic mu nie mówcie!
— Well! Niechaj wszystko pokryje milczenie!
Osagowie zapewne dosiedli czemprędzej koni i pomimo deszczu rozbiegli się po okolicy Wara-tu, ale na szczęście żaden nie zbliżył się do nas, choć jechaliśmy dość powoli. Wobec obfitości fal, spadających z nieba,
nietrudno było zabłądzić. Nadto panowała ciemność wprost nieprzebyta, błyskawice, choć częste i oślepiające, nie pomagały w oryentacyi, raczej ją utrudniały, gdyż nagła zmiana od głębokiej ciemności do jaskrawego światła drażni oko, a błyskawica nie ukazuje przedmiotów w rzeczywistym kształcie. Gęsty deszcz lał przez dwie godziny. Rozmowa była niemożliwa, musieliśmy więc ograniczyć się na najpotrzebniejszych okrzykach. Wobec tego nie obawiałem się, żeby mię Apanaczka poznał prędzej, niż to było moim zamiarem, zwłaszcza że miałem na sobie inne ubranie, aniżeli wówczas, gdyśmy się poraz pierwszy spotkali. Nadto zesunąłem był tak nizko szeroką kresę mego kapelusza, że z pewnością wygląd mój był całkiem zmieniony.
Wreszcie deszcz ustał, chmury jednak nie ustąpiły, ciemności więc dalej panowały. Ja podpędziłem konia, ażeby uniknąć przedwczesnych zapytań, a Apanaczka zabrał się do Hammerdulla. Jakkolwiek nie miałem zamiaru zwracać uwagi na ich rozmowę, to jednak uchwyciłem kilka wyrazów grubasa, które mnie zajęły. Nie puszczałem konia tak szybko i nadsłuchiwałem poza siebie, nie zdradzając się przytem postawą. Apanaczka posługiwał się żargonem, używanym między białymi i czerwonymi, składającym się ze słów angielskich, hiszpańskich i indyańskich. Każdy dobry westman rozumie ten żargon i nieźle nim mówi. Właśnie usłyszałem był odpowiedź Hammerdulla:
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/56
Ta strona została skorygowana.
— 42 —