Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/59

Ta strona została skorygowana.
—  45  —

i zmusił do spokoju. Teraz ja zrzuciłem pojmanego na ziemię i zeskoczyłem sam, ażeby go natychmiast znowu pochwycić, bo bezwładność jego mogła być tylko podstępem, którym chciał mnie może oszukać. Lecz on i teraz nie stawił oporu. Wprawdzie był przytomny, ale wskutek przestrachu stracił zdolność panowania nad sobą.
— Czy Apanaczka mnie poznał? — zapytałem Komancza.
— Gdy poleciłeś mi przytrzymać twego konia, wydało mi się, że to twój Hatatitla — odpowiedział. — Potem zauważyłem, że twój towarzysz otrzymał od ciebie dwie strzelby, a nie jedną, a chociaż potem jeszcze miałem pewne wątpliwości, przecież, gdy cię zobaczyłem na koniu jeńca, poznałem, kto jesteś. Na taki skok odważyłby się, zwłaszcza w nocy, tylko Winnetou i Old Shatterhand, chociaż ten biały myśliwiec nie słyszy teraz niestety! Co uczynimy z tym jeńcem? To Osaga.
— Przypuszczam, że to wywiadowca, którego musimy zabrać z sobą.
Przywołaliśmy Hammerdulla. Indyanin zaczął się wreszcie ruszać, spróbował nawet oporu, lecz nic nie wskórał. Przywiązaliśmy go do konia i wybraliśmy się w dalszą drogę.
Niech nikt nie myśli, że wdałem się zaraz z Apanaczką w długą rozmowę, czegoby się nie dało uniknąć między białymi. Gdy dwaj przyjaciele po długiej rozłące spotkają się wśród takich okoliczności jak obecne, to możnaby spodziewać się, że najpierw upomną się serca o swoje prawa. Tak było i w tym wypadku, tylko serca nasze nie korzystały ze swoich praw zapomocą wielu słów. Gdy ruszyliśmy dalej, zbliżył Komancz swego konia do mego, ujął mię za rękę i rzekł serdecznie uradowany:
— Apanaczka dziękuje dobremu Wielkiemu Manitou, że pozwolił mu zobaczyć znowu najlepszego ze wszystkich białych myśliwców. Old Shatterhand ocalił mnie od pewnej śmierci!