Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/66

Ta strona została skorygowana.
—  50  —

Bystry Winnetou domyślił się natychmiast, że idzie o coś tajemnego, spojrzał mi w twarz, a na ustach jego zaigrał przelotnie uśmiech zadowolenia. Wódz Osagów natomiast zrobił szorstką uwagę:
— Old Shatterhand usłyszy, co zaszło, i będzie musiał wkrótce puścić mnie na wolność!
Nie odpowiedziawszy mu, zszedłem do wgłębienia. Tamci poszli za mną, a Hammerdull i Holbers prowadzili konie obu Indyan. Podczas tego rzekł grubas do swego długiego przyjaciela:
— I u was zatem stało się coś bardzo ważnego, ty stary szopie, Holbersie?
— Jeśli sądzisz, że to ważne, to zgadłeś — brzmiała odpowiedź.
— Czy zgadłem, czy nie, to wszystko jedno, ale to nie jest tak ważne, jak to, co...
— Przestańcie paplać! — przerwałem mu. — Czekajcie na swoją kolej! Są tu przed wami inni, którzy będą mieli coś do powiedzenia!
Zrozumiał, że omal nie popełnił błędu i zamknął sobie dłonią usta.
Przybywszy na dno zapadliny, odwiązaliśmy jeńców od koni, położyliśmy ich na ziemi, a sami usiedliśmy obok nich. Winnetou nie mógł wiedzieć, z czem ja kryłem się przed nim, dlatego rzucił mi pytające spojrzenie. Ja narazie nie zaspokoiłem jego ciekawości, lecz poprosiłem go, żeby on się podzielił ze mną tą ważną wiadomością, którą zapowiedział.
— Spodziewam się — rzekłem — że nie spotkało was nic przykrego?
Nim Winnetou zaczął mówić, wtrącił Old Wabble szyderczym tonem:
— Nawet coś bardzo przykrego dla was! Jeśli wam się zdaje, że wciąż jeszcze pewnie nas macie w swoim ręku, to mylicie się grubo!
Pshaw! — roześmiałem się ja na to. — Teraz nawet lepsze karty mamy w ręku, niż przedtem.
— Jakto?