Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/70

Ta strona została skorygowana.
—  54  —

— Wzmogła się nawet? — powtórzył za mną Old Wabble. — To znaczy, że jak dawniej uważacie go za swego przyjaciela i brata?
— Istotnie!
— Dla którego żadna ofiara nie byłaby zbyt wielką?
— Tak. Nie zostawiłbym go w niebezpieczeństwie, choćbym miał własne życie narazić.
— Bardzo ładnie! Właśnie mogę wam powiedzieć, że on znajduje się w tak wielkiem niebezpieczeństwie, jakie tylko być może.
— Rzeczywiście?
— Całkiem pewnie.
— Jakież to niebezpieczeństwo?
— On jest jeńcem Osagów.
— Nie wierzę temu.
Old Wabble spojrzał był na mnie jakby w nadziei, że ja się bardzo przestraszę. Gdy jednak odpowiedź moja nastąpiła tak prędko i w tak obojętnym tonie, zapewnił mnie skwapliwie:
— Może wam się ciągle zdaje, że ja blaguję? Bądźcie pewni, że mówię prawdę!
— Głupie gadanie!
— Zapytajcie o to tego Osagę, którego Winnetou wczoraj pochwycił! On przyniósł nam tę wiadomość, która nas ucieszyła tak, jak was z pewnością zmartwi.
— Mimoto wasze przekonanie o jego niewoli jest błędne!
— Mogę na to sto razy przysiąc!
Pshaw! Przysięgi Old Wabble’a nic w moich oczach nie znaczą! Czy pojmanie Apanaczki miało być owym atutem, którego ja nie potrafiłbym przybić?
— Oczywiście!
— Domyślam się, jaki macie w tem cel. Przypuszczacie, że wydamy was za niego!
— Widzicie, jak mądrzejecie, gdy was trącić nosem na miejsce właściwe! Odgadliście istotnie.
— Żal mi was, że jest miejsce, o które teraz wasz nos musi trącić.