razie Apanaczka nie jest ich dzieckiem, a przynajmniej nie synem eskamotera, który też nigdy nie obchodził się z nim jak z synem.
Apanaczka bardzo uważnie słuchał naszego wnioskowania, albowiem każde słowo miało dla niego wielkie znaczenie. Na twarzy jego przebijały się najsprzeczniejsze uczucia. Wątpliwość, czy guślarz był jego ojcem, oraz podejrzenie, że mógł być zbrodniarzem, mniej go dotykały. On bolał z pewnością więcej z tego powodu, że chciałem mu odebrać matkę. Zauważyłem jego niepokój, wydało mi się nawet, że zamierzał obalić moje domysły, lecz ja skinąłem nań, żeby milczał, i zwróciłem się znowu do Szako Marty:
— Przerwaliśmy wodzowi Osagów opowiadanie, a teraz prosimy, by mówił dalej. Biały, który nazywał siebie Rallerem, nie dotrzymał oczywiście zawartej z wami umowy?
— Nie, gdyż był to oszust, jak przeważna większość bladych twarzy. Wojownicy Osagów nie złamali umowy, wydobyli futra i skóry z dołów, w których je przechowywali, i przynieśli mu je do obozu — odpowiedział Szako Matto.
— Gdzie znajdował się on podówczas?
— Nad rzeką, zwaną przez białych Arkanzas.
— Aha! Tam właśnie widziano Thibauta poraz ostatni. Jak się to wszystko pięknie zgadza! Czy skór było dużo?
— Bardzo wiele tobołów. Ogromne czółno było pełne.
— Co? Raller miał czółno?
— Nawet bardzo wielkie. Zbudowaliśmy jemu z drągów i skór. Samych tylko futer bobrowych było więcej, niż dziesięć razy po dziesięć wiązek, jedna po dziesięć dolarów, nie licząc innych futer, które kosztowały razem jeszcze więcej.
— Takie mnóstwo? Przecież nie mógł wieźć ich daleko, lecz musiał je wkrótce sprzedać. Dokąd chciał to zawieźć?
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/96
Ta strona została skorygowana.
— 78 —