ono tak daleko, że nie mógł nas dojrzeć, ani dosłyszeć. Dotarliśmy szczęśliwie aż do samej doliny, ale na tem nie kończyło się nasze zadanie, bo należało jeszcze wyszukać odpowiednie miejsce na obóz.
Gdy się gałęzie dopaliły, byliśmy znów bez pochodni, lecz dolina była na tyle szeroka, że światło gwiazd wystarczało do rozejrzenia się w otoczeniu. W przekonaniu, że jesteśmy jedynymi ludźmi w Kui-erant-yuaw, zaniechaliśmy środków ostrożności, nakazanych w pobliżu nieprzyjaciela, wybraliśmy więc miejsce na obóz nie pod drzewami, na skraju doliny, lecz w samym środku pod gołem niebem.
Kilka głazów zasłaniało to miejsce z trzech stron, wystarczało więc pilnować tylko czwartej strony, otwartej. Wyrwy między głazami zapełniały krzaki ożyn, w których znajdowało się mnóstwo zeschłej trawy. Ponieważ w miejscach takich lubią przebywać węże, podpaliliśmy trawę, a ogień rozszerzył się wnet na zarośla, dzięki czemu mogliśmy zbadać dokładnie cały teren. Rzeczywiście pokazało się kilka wężów, które ubiliśmy, gdy uciekały przed ogniem. Oczyściwszy w ten sposób obozowisko, mogliśmy położyć się spokojnie spać tembardziej, że kolejno dwóch towarzyszy miało stać na straży. Mnie chciano wyłączyć od tego obowiązku z powodu rany, lecz ja nie zgodziłem się na to i objąłem z Hammerdullem pierwszą straż.
Usiedliśmy w otwartej stronie i położyliśmy obok siebie strzelby, gotowe do strzału. Po krótkiej rozmowie zasnęli towarzysze, a ja opowiedziałem grubasowi, co podsłuchaliśmy u Utajów. Potem udałem się do najbliższych krzaków, ażeby narwać młodych gałęzi dla koni. Na tem zeszedł nam czas straży, poczem zbudziliśmy Apanaczkę i Holbersa, na których przypadła druga straż. Następnie mieli czuwać Szako Matto i Treskow, a na końcu sam Winnetou.
Chętnie byłbym zasnął, lecz nie mogłem. Tętno uderzało mi szybciej, niż zwykle, nie wiedziałem jednak dlaczego. Obaj strażnicy, siedząc w tem samem miejscu,
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/102
Ta strona została skorygowana.
— 292 —