co przedtem ja i Hammerdull, rozmawiali po cichu. Tylko konie przerywały od czasu do czasu ciszę, chrupiąc z zębami lub tupiąc kopytami. Nad nami świeciły gwiazdy jeszcze jaśniej niż przedtem, dzięki czemu można było dokradnie rozpoznać skały, oraz znajdujących się między niemi ludzi i konie.
Karosz Winnetou podniósł nagle głowę, schyloną dotąd nad paszą, a zaraz potem wykonał takisam ruch mój koń. Obaj parsknęły przytem trwożnie i stanęły tak, że zwróciły się do mnie tylnemi nogami. Zwietrzyły niebezpieczeństwo, które zbliżało się stamtąd, gdzie ja leżałem. Nie mógł to być człowiek, bo konie byłyby parsknęły ciszej, ostrzegawczo, a nie tak trwożnie.
Leżałem obok wyrwy, wolnej teraz od krzaków po ich spaleniu, ale na szczęście tak ciasnej, że tylko ręką można było przez nią przesunąć. Po drugiej stronie tej wyrwy zaczęło teraz coś grzebać i drapać silniej i głośniej, niżby człowiek to mógł uczynić, a zarazem dało się słyszeć znane mi dobrze sapanie i fukanie. Zerwawszy się w jednej chwili, pochwyciłem niedźwiedziówkę i szepnąłem do wodza Komanczów:
— Apanaczko, niedźwiedź! Bądźcie cicho! On przyjdzie bliżej!
Obdarzony znakomitym słuchem Winnetou zauważył przez sen, że ja się zerwałem z ziemi, i w jednej chwili stanął obok mnie z rusznicą w ręku.
— Za nami niedźwiedź pod skałą! — pouczyłem go.
Inni towarzysze spali dalej, a my woleliśmy ich nie budzić, by nie narobili hałasu.
Apanaczka przyszedł do nas z Holbersem. Obaj odwiedli kurki, a Winnetou przestrzegł ich:
— Możecie strzelić tylko w razie koniecznej potrzeby. Na szarego niedźwiedzia najlepsza strzelba Old Shatterhanda, on więc da pierwsze dwa strzały; potem dopiero przyjdzie kolej na mnie. Wy zaś wypalicie tylko wówczas, gdy wam dam znak!
Holbers trząsł się z podniecenia, a głos mu drżał, kiedy zapytał:
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/103
Ta strona została skorygowana.
— 293 —