— Czy zwierz może przelezie przez skałę?
— Nie — odpowiedziałem ja. — Z pewnością... Otóż i on! Bądźcie cicho! Zostawcie go mnie!
W otwartej stronie obozowiska ukazał się niedźwiedź z głową, zwróconą ku ziemi. Konie parsknęły głośno ze strachu, a oba karosze odwróciły się do niego tylnemi nogami w celu obrony. Strzelić jeszcze nie mogłem, bo należało wycelować między żebrami i trafić w samo serce, a do tego musiał się niedźwiedź podnieść. Poskoczyłem więc ku niemu, by zwrócić jego uwagę na siebie, lecz cofnąłem się czemprędzej, gdyż grizly jest nadzwyczaj rączem zwierzęciem pomimo pozornej niezgrabności.
Osiągnąłem cel zamierzony. Zaledwie mnie zobaczył, stanął na tylnych łapach nie dalej, jak o sześć kroków odemnie. W tem huknął mój strzał. Zdawało się, że niedźwiedź, uderzony z przodu, przewróci się na plecy. Ale nie runął, lecz począł się chwiać, przyczem postąpił o dwa kroki naprzód. W tej chwili posłałem mu drugą kulę, która go powaliła na ziemię. Leżąc, przyciągnął do siebie łapy, jakby niemi chciał kogoś objąć, przewrócił się na drugi bok, potem znowu napowrót, roztworzył łapy i nie ruszył się więcej. Nie wydał też żadnego głosu z siebie, nawet nie oddychał cicho. Szary niedźwiedź nie ma właściwie głosu, walka z nim jest zawsze cicha, milcząca, ale to właśnie przejmuje aż do szpiku, jak mawiał mój stary Sam Hawkens. Przy gromkim ryku lwa strzela się lepiej.
— Zabity! — rzekł Winnetou. — Obie kule poszły mu w rdzeń życia. Ale nie zbliżajcie się jeszcze do niego, bo ma twarde życie, które mu wraca chwilami!
Wszyscy śpiący zerwali się oczywiście po pierwszym strzale. Szako Matto milczał zwyczajem Indyan, a Treskow, chociaż nie tchórz, cofnął się w tył zupełnie. Hammerdull przecisnął się między konie, aż do mnie i zawołał:
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/104
Ta strona została skorygowana.
— 294 —