— Niedźwiedź! Do wszystkich dyabłów, rzeczywiście niedźwiedź! A ja przespałem chwile jego ukazania sięǃ Byłem bardzo znużony! Teraz jestem na siebie tak zły, że gotów jestem obiema rękami walić się po pysku!
— Zrób to, kochany Dicku, zrób natychmiast! — upominał go Holbers.
— Milcz, stary koniu polny! Ażeby siebie samego bić po twarzy, na to trzeba znacznie więcej zręczności, aniżeli ty masz na przykład. Że też mnie zawsze musi się coś takiego zdarzyć! Czemu ta bestya była na tyle głupia, że przyszła dopiero wtedy, gdy ja zasnąłem?
Niepocieszony grubas byłby z pewnością poszedł bez obawy na niedźwiedzia, choć może nie odrazu byłby go szczęśliwie położył trupem. Ponieważ nie mógł zmierzyć się z żywym, poszedł teraz wbrew przestrodze Apacza do zabitego, aby pokazać, że go się nie boi. Przewrócił go, chociaż z wielkim wysiłkiem na jeden bok i na drugi, pociągnął za łapę i rzekł:
— Nie żyje, panowie! W przeciwnym razie nie pozwoliłby na to. Wnoszę, żebyśmy mu zdjęli buty i rękawiczki razem z całą skórą. Spać i tak przecież już nie będziemy!
Miał słuszność. Obok świeżo zabitego niedźwiedzia nie będzie spał żaden myśliwiec. Trzeba było rozpalić ognisko, rozeszliśmy się więc wszyscy, ażeby nazbierać chróstu. Przy świetle ognia przekonaliśmy się, że to niedźwiedzica, mająca może siedm cetnarów wagi.
— To zapewne jej trop widzieliśmy — rzekł Treskow.
— Nie — odparł Winnetou. — Tamten ślad pochodził od zwierzęcia, znacznie cięższego. Zresztą tamto nie była skwaw niedźwiedzia, lecz on sam. Pójdziemy po niego, gdy przybędzie Old Surehand.
Towarzysze dobyli noży, ażeby niedźwiedzicy zdjąć trzewiki, rękawiczki i kurtkę myśliwską, a ja i Winnetou przypatrywaliśmy się ich robocie.
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/105
Ta strona została skorygowana.
— 295 —