Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/111

Ta strona została skorygowana.
—  301  —

— Wiemy o tem. Old Surehand nie powinien złamać słowa, lecz wrócić do nich. Ale potem przyjdzie Old Shatterhand i Winnetou do Utajów na krótką rozmowę.
— Muszę do jutra wieczorem przynieść cztery skóry niedźwiedzie, bo życie moje w niebezpieczeństwie. Czy o tem wie wódz Apaczów?
— Oczywiście. Old Surehand przyniesie żądane skóry. Ażeby zaś mógł tego dokonać, musi mi pozwolić, że oddalę się teraz.
Dosiadłszy konia, odjechał, nie podając ani powodu, ani celu wyjazdu. Ja jednak wiedziałem, że postanowił poszukać śladów niedźwiedzich.
— Dokąd on się udał? — spytał Old Surehand.
— Chce zapewne zrobić wam niespodziankę.
— Jaką?
— Gdybym to powiedział, nie byłoby już niespodzianki.
Well! Czy musimy tu na niego czekać?
— Nie. Pojedziemy także. On nas potem odszuka.
— Będę wam bardzo chętnie towarzyszył, ale muszę przytem pamiętać, że czas mój bardzo drogi.
— Czy z powodu obowiązku dostarczenia skór niedźwiedzich?
— Tak.
— Na to jest jeszcze dużo czasu! Siądźcie na tego deresza!
— Macie trzy konie. Wobec tego nie jesteście chyba sami?
— Słusznie się domyślacie.
— Kto jest jeszcze z wami?
— Zaczekajcie chwilę! Z pewnością ucieszycie się na widok właściciela tego konia. To także wasz znajomy.
Winnetou podążył w górę doliny, a my w dół. Przed wyruszeniem zabrał oczywiście Old Surehand swoją strzelbę stamtąd, gdzie mu upadła. W oczekiwaniu nowej niespodzianki, stłumił w sobie ciakawość,