lecz nie odezwał się ani słowem. Mnie nasunęło się podejrzenie, że on zaczął teraz się domyślać rzeczy, które, jak mi się zdawało, ja tylko wiedziałem.
Konie puściliśmy wolno, żeby pasły się nad wodą, a sami poukładaliśmy się przed skałami, ażeby mieć zwierzęta na oku i w razie potrzeby móc ich bronić ze strzelbami w ręku. Towarzysze zaczęli opowiadać zdarzenia ze swego życia, lecz nie podali niczego, coby mogło przyczynić się do rozświetlenia stosunków, które zajmowały nas obecnie. Wyjątek stanowiło opowiadanie Old Surehanda o tem, jak dostał się w ręce Utajów.
Odbył sam całą tę daleką drogę i obozował przed czterema dniami nad źródłem, w którego otoczeniu nie było ani śladu człowieka. Czując się pewnym, zdrzemnął się, lecz zbudzili go nagle dwaj czerwoni, jeden młody, a drugi stary, którzy klęczeli nad nim z dobytymi nożami. Odrzuciwszy ich na bok, zerwał się i wyjął rewolwer, lecz oni rzucili się nań mimoto z nożami, musiał więc ich zastrzelić. Ale w następnej chwili otoczyło go pięćdziesięciu czerwonych i tak go zdusili, że pomimo niezwykłe] siły nie mógł się obronić. Wyrwano mu rewolwer, a jego samego powalono i skrępowano. Więcej nie potrzebował opowiadać, gdyż podsłuchaliśmy to w obozie Utajów.
Na tej rozmowie upłynął nam czas do południa, a wkrótce potem nadjechał Apacz. Zeskoczywszy z konia, zapytał mnie:
— Czy brat Surehand dowiedział się o wszystkiem?
— Tak — odrzekłem.
— Czy weźmie te dwie skóry?
— Weźmie.
— Pójdziemy z Old Shatterhandem i Apanaczką!
— Dokąd?
— Do legowiska niedźwiedzia, którego ślady widzieliśmy wczoraj.
Na to zawołał szybko Hammerdull:
— A ja nie mogę wam towarzyszyć?
— Nie.
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/117
Ta strona została skorygowana.
— 305 —