niepokój ustępuje. Dobyłem noża także lewą ręką i skoczyłem z powrotem do krawędzi skalnej. Niedźwiedź leżał tam jeszcze tak samo, jak przedtem. Prawdopodobnie najadł się w nocy i spał teraz, nie przeczuwając, że to ostatni jego sen. Podniósłszy kamień, poszedłem bliżej i ugodziłem niedźwiedzia. Zwierz zbudził się, podniósł głowę i utkwił we mnie jadowity wzrok. Potem odrazu powstał z szybkością, którejby mu pozazdrościł nawet tygrys lub pantera. Ja skoczyłem poza krawędź skały i z oczyma, zwróconemi na nią, kroczyłem wstecz ku krzakowi, za którym stał Apacz. Wtem ukazał się niedźwiedź. Teraz już chodziło o me życie, albowiem, gdybym się potknął i upadł, byłbym już nie wstał.
Sztuka polegała na tem, żeby niedźwiedzia zwabić do przejścia obok Winnetou i przez to umożliwić Apaczowi pchnięcie. Z ociężałą lekkością, właściwą także słoniowi, ruszył niedźwiedź za mną na pozór powoli i z namysłem, w rzeczywistości jednak szybko i stanowczo. Widział tylko mnie i zbliżał się ku mnie prędko. Tego właściwie chciałem. Kiedy dostałem się do zarośli, był już odemnie tylko o ośm kroków. Teraz zacząłem się cofać szybciej, dopóki nie podszedł aż do krzaku, w którym czyhał Winnetou. Gdybym go był puścił jeszcze o krok dalej i nie zmusił, by się zatrzymał, byłbym zgubiony. Przed olbrzymiemi łapami tego potwora nie ostałoby się żadne stworzenie świata. Skoczyłem o dwa kroki naprzód i podniosłem rękę. Wtedy Winnetou wystąpił z dobytym nożem z zarośli i stanął za niedźwiedziem. Zwierz zatrzymał się na mój pozorny atak i wyprostował się szybko. Przewyższał mnie o głowę. W tej samej chwili pchnął go Apacz z ową szybką rozwagą, niezbędną, jeśli się chce ugodzić zwierzę we właściwe miejsce, to jest w serce, między dwa żebra. Ostrze noża wbiło się aż po rękojeść, Apacz nie zostawił go jednak w ranie, lecz wyrwał czemprędzej, żeby nie zostać bez broni.
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/121
Ta strona została skorygowana.
— 309 —