— Za dwie minuty dojdziemy do miejsca, w którem Winnetou znalazł bawołu, zabitego przez niedźwiedzia. Zwycięzca pożarł niewiele mięsa, pogruchotał tylko kości i mlecz z nich wyssał, a tak czyni tylko szary niedźwiedź. Ślady jego wiodły do brzegu tej doliny, a potem trochę pod górę.
— Czy Winnetou znalazł tam jego legowisko? — spytał Old Surehand.
— Nie. Chciałem tylko wyszukać trop jego, a nie spłoszyć go, by moi bracia mogli powiedzieć, że zabili także szarego niedźwiedzia. Sądzę, że postąpiłem dobrze.
— Tak, to słuszne! Gdy pokażę skóry, chcę przynajmniej o jednej powiedzieć, że sam ją zdobyłem.
— Czy Old Surehand życzy sobie może, żebyśmy mu zostawili tego niedźwiedzia?
— Proszę o to!
— Zgoda! Czy brat weźmie sobie niedźwiedziówkę Old Shatterhanda?
— Nie, mogę zaufać swojej strzelbie.
— A co ja będę przytem robił? — zapytał wódz Osagów. — Czy mają potem o Szako Macie opowiadać, że w jego obecności ubito cztery niedźwiedzie, a on przytem ani ręką nie ruszył?
— Jeśli mój czerwony brat zechce, będzie miał także co czynić, gdy tylko znajdziemy niedźwiedzia.
Ku końcowi rozmowy ruszyliśmy byli dalej, gdy wtem Winnetou zatrzymał swego konia i wyciągnął rękę, wskazując przed siebie. O tysiąc może kroków wyszedł z pomiędzy drzew po lewej stronie doliny niedźwiedź i biegł potem przez osłoniętą równinę. Głowę miał głęboko ku ziemi spuszczoną i nie patrzał ani w prawo, ani w lewo, wskutek czego nas nie widział, a zwietrzyć nas nie mógł, bo wiatr wiał w dół doliny.
— W jasny dzień! — rzekł Old Surehand. — Musi być bardzo głodny!
— Tak — potwierdził Winnetou. — Drugim
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/129
Ta strona została skorygowana.
— 315 —