— Pshaw! Przypomnijcie sobie, coście powiedzieli dzisiaj, kiedy was proszono, żebyście go opatrzyli. Wyraziliście się wtedy, że udzielicie mu pomocy dlatego, że sami jesteście człowiekiem, a nie dlatego, że on siebie do ludzi zalicza. Jesteście niestety za słabi względem niego. Idźcie teraz i rozwiążcie go w imieniu całej ludzkości, jeśli nie mówię prawdy!
— Moja ręka, moja ręka! — jęczał i biadał starzec.
Na to odezwał się doń Hammerdull:
— Płaczesz teraz, stary puszczyku? Czy zawiodła cię twoja konstytucya, twoja niedźwiedzia natura, którą tak się chełpiłeś? Teraz błagasz o łaskę!
— Nie o łaskę! — odrzekł Old Wabble. — Rozluźnijcie mi tylko więzy!
— Czy rozluźnimy, czy nie, to wszystko jedno. Chodzi właśnie o to, żeby ci popsuły humor, jak na to zasługujesz. Rzemienie, jak każda rzecz, mają także swój cel!
Kolma Puszi jadł z nami w milczeniu i nie wtrącał się do rozmowy podobnie, jak Winnetou. Dopiero gdy wspomniano o naszem spotkaniu z białym guślarzem i jego żoną, zabrał głos:
— Kolma Puszi udał się po obeldze, doznanej od bladej twarzy Coxa, tropem braci, ażeby się przekonać, czy dobrze jadą. Gdy przybył na miejsce, w którem się bracia byli zatrzymali, zobaczył ślady trzech koni, które od prawej strony zetknęły się z tropem braci, a potem szły dalej na lewo. Czy to były konie białego, który jechał z czerwoną — skwawą?
— Tak — odpowiedziałem.
— Ten biały uchodził podobno za Komancza?
— Tak było istotnie.
— Uff! Cóż on jako Komancz robi tu na północy?
— Nie wiem.
— Uff! Czemu usunął czerwoną barwę z twarzy i przybył jako biały, a nie Indyanin?
— Chyba dla bezpieczeństwa. Jako Komancz byłby
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 213 —