Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/131

Ta strona została skorygowana.
—  317  —

Oczywiście nie sprzeciwiliśmy się wcale. Przywiązaliśmy konie i ruszyliśmy jeden za drugim ku oznaczonemu krzakowi. Przybywszy tam, zastaliśmy niedźwiedzia obok bawołu. Odwrócony od nas grzebał w nim pazurami, ażeby wydobyć kości z mleczem. Wiadomo bowiem, że obok mózgu jest szpik największym przysmakiem szarego niedźwiedzia. Może o trzydzieści kroków od nas leżał głaz tak wielki, że człowiek mógł za nim się ukryć. Osaga wskazał tam ręką i rzekł:
— Brat Surehand położy się za tym kamieniem a ja pójdę do niedźwiedzia i sprowadzę go bliżej. Będzie to dla mnie zabawka.
Ja i Winnetou byliśmy innego zdania, aniżeli Szako Matto, gdyż oddalenie niedźwiedzia od głazu było zbyt wielkie. Milczeliśmy jednak obydwaj, żeby nie urazić dumy Osagi.
On, zostawiwszy swoją strzelbę u nas, położył się na ziemi i polazł ku skale, która go zasłaniała przed oczyma niedźwiedzia. Old Surehand posunął się za nim, oczywiście ze strzelbą, w ten sam sposób. Koło głazu zatrzymał się Old Surehand, Osaga zaś poszedł dalej.
Niedźwiedź wciąż jeszcze nie widział tego, co przeciw niemu przedsięwzięto i chrupał kości potężnemi zębami. Szako Matto posuwał się coraz to dalej naprzód, co było raczej nierozwagą, aniżeli odwagą.
— Uff! — rzekł Apacz. — Trzymajmy strzelby w pogotowiu! Wódz Osagów nie umie sobie drogi podzielić.
Ja także nie mogłem pojąć Szako Matty, dlaczego nie brał w rachubę rączości szarego niedźwiedzia. Powinien był tylko o taką przestrzeń oddalić się od Old Surehanda, żeby w drodze powrotnej zwierz go nie doścignął. Wreszcie Winnetou nie mogąc patrzeć na te błędy Osagi, złożył obie dłonie przy ustach i zawołał:
— Stać, Szako Matto, stać!
Osaga podniósł się z ziemi, ale niedźwiedź usłyszał