Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/133

Ta strona została skorygowana.
—  319  —

łapami i dusza jego uleciała do wiecznych ostępów, a cielsko z futrem zostało przy nas.
Od ostrzegawczego okrzyku Winnetou upłynęła ledwo minuta, tak szybko rozegrała się cała scena. Szako Matto stał obok nas, ciężko i głęboko oddechając.
— Życie moje było już w niebezpieczeństwie! — sapnął.
— Dlaczego brat mój był tak nieostrożny? — odpowiedział Apacz.
— Ja nieostrożny?
— A któż inny?
— Winnetou!
— Uff! Ja?
— Gdybyś był nie zawołał na mnie przedwcześnie, byłby niedźwiedź nie zwrócił na mnie uwagi. To przecież jasne!
Apacz patrzał mu przez chwilę z uśmiechem w oczy i nie rzekłszy ani słowa, odwrócił się od niego dumnie:
— On się odwraca! Czy ja nie mam słuszności — zapytał Osaga mnie.
— Wódz Osagów istotnie jest w błędzie — odpowiedziałem.
— Old Shatterhand się myli!
— Udowodnij to!
— Czy musiał Winnetou spowodować to, że niedźwiedź zwrócił uwagę na mnie?
— Oczywiście. Wszak sam lazłeś do niego w tym celu.
— Ależ nie należało czynić tego tak wcześnie!
— Właśnie, że powinieneś był wstać wcześniej i krzyknąć na niedźwiedzia, a wtedy zwierz nie byłby cię tak rychło doścignął, a ty nie byłbyś popsuł przyjemności Old Surehandowi.
— Ja popsułem mu przyjemność? Czem?
— Tem, że ja musiałem dać strzał, ażeby ocalić twoje życie.
— Ten strzał pozbawił Old Surehanda przyjemności?