Teraz należało dostać się poza nich, oczywiście również niepostrzeżenie. Aby sobie to ułatwić, musieliśmy ich uwagę odwrócić od siebie, a tego miał dokonać Old Surehand. Poradziliśmy mu też, żeby mniej więcej w dziesięć minut po naszem odejściu pokazał się przy ognisku.
Teraz weszliśmy w las jeden za drugim, prowadząc się za ręce. Ogniska, płonące po lewej stronie, ułatwiały nam posuwanie się naprzód, a mimoto czas oznaczony mijał już prawie, kiedy przykucnęliśmy pod drzewami za plecyma Indyan. Więcej narazie nie zbliżaliśmy się d nich, lecz uważaliśmy za odpowiednie zaczekać na Old Surehanda.
Wtem zabrzmiały głośne okrzyki zdziwienia. Old Surehand nadszedł, a my czołgając się po ziemi, posunęliśmy się do wspomnianych zarośli. Ostrożność nasza była tym razem prawie zbyteczna, bo nikt nie patrzył w tę stronę.
Wrażenie, wywołane powrotem Old Surehanda, jeszcze było nie przeszło, kiedy myśmy się usadowili już w zaroślach całkiem wygodnie. Wódz Tusaga Saricz siedział w tem samem miejscu, co wczoraj i on jeden nie podniósł się na widok Old Surehanda. Reszta wojowników otoczyła przybysza i obrzuciła go pytaniami, na które on wcale nie odpowiadał.
Kiedy mu się zdawało, że myśmy już zajęli nasze miejsca, rzekł głosem donośnym:
— Wojownicy Utajów zasypują mnie pierwsi pytaniami, jak gdyby nie wiedzieli, że ja tylko ich wodzowi gotów byłbym odpowiadać!
— Uff! Blada twarz ma słuszność! — potwierdził Tusaga Saricz. — Niech przyjdzie i usiądzie obok mnie!
Old Surehand posłuchał tego wezwania. Utajowie nie rozbroili go, ani nie skrępowali, co powinni byli uczynić przedewszystkiem. Widocznie byli pewni, że im nie umknie.
Teraz wywiązała się między wodzem a Old Surehandem następująca rozmowa:
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/137
Ta strona została skorygowana.
— 323 —