Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
—  326  —

nawet wyżej, aniżeliby to uczyniły inne plemiona, znane z większego męstwa. Tymczasem leżały tu cztery skóry, a między niemi jedna z prawdziwego olbrzyma, zabitego nożem. Żaden z tych Indyan nie byłby się odważył z nożem w ręku stanąć do walki z o wiele mniejszym niedźwiedziem. Stąd owa cisza, podczas której wszystkie pięćdziesiąt trzy pary oczu zwróciły się na Old Surehanda.
On udał, że tego nie widzi, wyjął z kieszeni kawał pieczonego mięsa i zaczął je spożywać. Na to zapytał wódz:
— Czy to mięso jednego z tych niedźwiedzi?
— Tak — odpowiedział zapytany.
— Do pieczenia potrzeba ognia!
— To rzecz znana!
— Czemże rozniecił Old Surehand ogień, skoro wypróżniliśmy mu wszystkie kieszenie, nie zostawiając mu punksu[1], ani patyczków, potrzebnych do rozniecania ognia!
— To także słuszne!
— Jakże tedy zapaliła blada twarz ogień?
Tusaga Saricz nabrał podejrzenia, ale Old Surehand umiał na to odpowiedzieć:
— Czerwoni mężowie — rzekł — nie znają wiedzy bladych twarzy. Biały nie potrzebuje do wywoływania płomienia ani punksu, ani patyczków z siarką. Czy Tusaga Saricz nie słyszał nigdy, że stalą i kamieniem można rozniecić ogień?
— Owszem, słyszałem o tem.
— Stalą jest ostrze mojego noża, kamienie ogniste znalazłem między skałami, a próchna dość w każdem spróchniałem drzewie.
— Uff! To prawda! Ja już myślałem, że Old Surehand spotkał blade twarze, które mu dały ognia.

Przypomniałem sobie jednak zaraz, że blade twarze boją się wchodzić do Doliny Niedźwiedziej.

  1. Krzesiwo preryowe.