Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/141

Ta strona została skorygowana.
—  327  —

— Jest przeciwnie, to Indyanom brak do tego odwagi!
— Czy chcesz mnie znowu obrazić?
Pshaw! Ja byłem na dole, czy też który z was? Czy ja jestem Indyaninem, a wy biali? Kto się na to odważył, czy wy, których jest pięćdziesięciu, czy ja, który byłem sam jeden?
— Milcz! Wedle wyroku naszego ty musiałeś zejść na dół, a nie my. Jak wyszukałeś cztery niedźwiedzie?
— Oczyma!
— A jak zabiłeś?
— Nożem i strzelbą.
— A jak przyniosłeś skóry?
— Mam na to silne barki i ręce!
— Ależ czterech tak ciężkich skór nikt nie uniesie!
— Któż twierdzi, że naraz tego dokonałem?
— Czy uczyniłeś to inaczej?
— Oczywiście! Czy nie mogłem przynieść ich tu po jednej?
— Uff! To prawda! Zobaczymy, czy jeszcze jutro zabijesz niedźwiedzia?
— Jeszcze jednego? Kto tego żąda?
— Ja.
— Dlaczego?
— Bo tego małego nie można brać w rachubę!
— Za to tem większy był ten stary.
— To nic nie znaczy, że był większy. Niedźwiedź jest zawsze tylko niedźwiedziem!
— Zgadzam się na to zapatrywanie. W takim razie ten mały także jest niedźwiedziem, przyniosłem więc cztery skóry.
— O tem ja rozstrzygam! Ty zamilknij!
Mimowoli spowodował rozstrzygnięcie, które go jeszcze bardziej rozdrażniło, aniżeli widok skór niedźwiedzich. Old Surehand zaś odpowiedział najspokojniej:
— Czy rzeczywiście sądzisz, że Old Surehand jest człowiekiem, któremu możesz nakazać milczenie?