Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/150

Ta strona została skorygowana.
—  336  —

— Ażeby nie mówić o was więcej, aniżeli było potrzeba. Chciałem od niego usłyszeć tylko o celu i kierunku obecnej waszej podróży.
— Czy o tem tylko była między wami mowa?
— Tak.
— Dziękuję wam, sir!
— Czyż mogliście przypuścić, że jabym stawiał pytania, możliwe tylko na wypadek waszej śmierci?
— Tak nie myślałem! Ale Wallace mógł się wam zwierzyć. Człowiek chętnie przed wami otwiera serce. Sam przecież tego doznałem.
— Zapewniam was, że nie padło ani słowo, któreby się odnosiło do tajemnicy.
— Wierzę wam, mr. Shatterhand. Bądźcie pewni, że gdyby mi wolno było mówić, wy pierwsi posiedlibyście tę tajemnicę. Stosunki zmuszają mnie do milczenia.
— Ja wiem, że darzycie mnie zaufaniem, dlatego pozwolę sobie postawić jedno pytanie.
— Słucham!
— Czy istotnie zawsze i bezwzględnie musicie milczeć?
— Teraz jeszcze nie wolno mi mówić, mogą jednak zajść okoliczności, które mi na to pozwolą.
— Hm! Jestem starszy i może doświadczeńszy od was, dlatego czuję się prawie obowiązanym uczynić wam pewną uwagę. Ja przeżyłem już wypadki, w których przymusowe milczenie, milczenie, nakazane słowem honoru, było grzechem i zbrodnią. Spodziewam się, że wy nie jesteście niczem podobnem zobowiązani do zachowywania tajemnicy.
— Jestem czysty i wolny od wszelkiej winy.
— Czy wasza obecna podróż jest w związku z tą tajemnicą?
— Wszystkie moje wędrówki do niej się odnoszą.
Zaczynam się domyślać, że czegoś szukacie. Chcecie światło wnieść w jakieś ciemności. Weźcie to na uwagę jak daleko byłem w Stanach i na Dzikim Zachodzie.