— Głupi wyjec! Litościwy pasterz!
Ten rodzaj podziękowania nie mógł mnie dotknąć. Nie spodziewałem się innego, a jednak żal mi było, że ten staruszek beznadziejnie był zgubiony.
Był już dzień od godziny, gdy mię zbudzono. Rzuciwszy okiem dokoła, przekonałem się, że wszystko było w porządku, tylko brakowało Kolmy Puszi. Gdy zapytałem o niego Szako Mattę, który po nim czuwał nad naszem bezpieczeństwem, usłyszałem tę odpowiedź:
— Kolma Puszi oddalił się, twierdząc, że nie może tu zostać dłużej, gdyż wielki Duch woła go dalej. Kazał pozdrowić Old Shatterhanda, Winnetou i Apanaczkę i powiedzieć im, że zobaczy się jeszcze z nimi.
— Czy odjechał?
— Nie. Odszedł pieszo. Nie wiedziałem, gdzie stał jego koń, a jako pełniący straż nie mogłem was opuścić. Później jednak poszedłem jego śladem aż na miejsce, gdzie był ukryty jego koń. Tam, łatwo możemy zbadać ze śladów, dokąd odjechał. Czy mam was zaprowadzić na to miejce?
— Nie. Gdyby był naszym wrogiem, musielibyśmy pójść za nim, ale to nasz przyjaciel. Zresztą, gdyby był nie chciał ukryć celu swej drogi, byłby nam to dobrowolnie wyjawił. Teraz musimy uszanować wolę przyjaciela.
Przed śniadaniem jeszcze wyszedłem tam, gdzie konie stały spętane. Była to trawiasta zatoka, utworzona przez wspomniane odnogi lasu, gdzie sprowadzono konie o świcie. Stąd można było spojrzeć daleko na północ, skąd myśmy przybyli. Popatrzywszy w tym kierunku, spostrzegłem trzy punkty, zbliżające się do nas. Niebawem rozpoznałem dwu jeźdźców z koniem jucznym. Czyżby to był Thibaut z żoną, którzy wczoraj odjechali na południowy zachód? Jeśli to przypuszczenie było słuszne, to z jakiego powodu zawrócili i puścili się naszym śladem?
Gdy cofnąłem się do obozu i zawiadomiłem o tem Winnetou, rzekł bystry Apacz:
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
— 216 —