W lesie było ciemno, gdyż słońce zapadało już po drugiej stronie. Musieliśmy podpędzać konie, ażeby przed nocą jeszcze dotrzeć do jeziora „Zielonej Wody“. Wreszcie znaleźliśmy się na górze. Słońce pożegnało się już z tą stroną gór, ale światła było jeszcze dość, ażeby zobaczyć jezioro, choć całego objąć okiem nie mogliśmy, gdyż było za wielkie. Jasno zielonego zabarwienia, które określała jego nazwa („Pa“ znaczy w języku Utajów woda, a „zawere“ „jasno zielony“), nie zauważyliśmy teraz, ponieważ było zbyt ciemno. Jezioro było otoczone lasem. My znajdowaliśmy się na brzegu wschodnim. Południowy brzeg tworzył łuk, nieprzerwany żadną zatoką, a z północnego wysuwał się gęsto zalesiony półwysep. Ażeby się tam dostać, bylibyśmy musieli jechać jeszcze z kwadrans, ale nie mieliśmy powodu rozbijać tam obozu, dlatego zostaliśmy tam, gdzieśmy stanęli.
Hammerdull i Holbers poszli uzbierać chróstu. Kiedy wrócili i chcieli rozniecić ogień, zabronił im tego Apacz, mówiąc:
— Jeszcze nie teraz! Ogień błyszczy daleko na powierzchni jeziora, a dziś widzieliśmy ślady koni. Nad wodą mogą być ludzie, którzy nie powinni o nas wiedzieć. Zaczekajmy, dopóki się nie ściemni. Potem zobaczymy, czy będziemy mogli rozpalić ogień i zostać tutaj.
Puściliśmy konie wolno, a sami pokładliśmy się na ziemi. Ciemność zapadła szybko i wkrótce pokazało się, że ostrożność Winnetou była uzasadniona, gdyż na brzegu, zwróconym ku nam, zabłysło ognisko. A zatem byli tam ludzie. W kilka minut potem po naszej stronie, ale daleko od nas, zajaśniał ledwo dostrzegalny blask drugiego ogniska. Ludzie na półwyspie nie mogli go widzieć, ani sami być stamtąd dostrzeżeni. Tylko od nas widać było jedno i drugie.
Wobec tego musieliśmy posilić się zimnem mięsem. Mogliśmy wprawdzie cofnąć się w głąb lasu, aby rozniecić ognisko, lecz tam nie było paszy dla koni.
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/162
Ta strona została skorygowana.
— 348 —