Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/168

Ta strona została skorygowana.
—  354  —

Wobec tego ściągnąłem straże, a kiedy znaleźliśmy się sami, zwróciłem się do Apacza z pytaniem:
— Czy mój brat był przy drugiem ognisku?
— Byłem — odpowiedział.
— Czy obozowali tam Indyanie, z którymi spotkaliśmy się w lesie?
— Tak.
— Czy zdołałeś się dowiedzieć, do jakiego szczepu należą?
— Dowiedziałem się istotnie od dwu, których zostawiono dla pilnowania koni. Old Shatterhand zdziwi się, bardzo się zdziwi!
— To chyba nie Utajowie z wodzem Tusaga Sariczem!
— Właśnie że oni z Tusaga Sariczem!
— To rzeczywiście zdumiewające! Widocznie spotkali się z „generałem“, który ich dla swoich zamiarów pozyskał. Przypuszczam, że on zna te strony z czasów dawniejszych, dlatego nas wyprzedzili.
— Brat mój zgadł. Dwaj ludzie, których podsłuchałem na czatach, rozmawiali o tem. „Generał“ poszedł na półwysep, a ponieważ nie wracał, przeto ruszyli za nim w drogę.
— Czego tam chciał?
— Tego im nie powiedział. Nie chciał też nikogo zabrać z sobą. Widocznie chodziło o jakąś tajemnicę, dlatego Indyanie nabrali podejrzenia i udali się za nim, skoro ciemność nastała. Ujrzawszy go tam pojmanego przez trampów, wpadli na nich, a jego uwolnili.
— Czy Winnetou był tam drugi raz?
— Tak, lecz Utajowie zgasili ogień.
— Dlaczego?
— Tego nie wiem.
— Nic więc już nie zdołałeś zobaczyć?
— Ani zobaczyć, ani usłyszeć.
— Hm, co tu czynić? Generała musimy bezwarunkowo dostać w swe ręce.
— Nie uda nam się to, bo niema ogniska.