— Dla tego człowieka wystarczającym powodem jest nienawiść. On chce się przekonać, czy Old Shatterhand już nie żyje. Ukryjmy się, żeby zobaczyć, jak się zachowa!
Wsunąwszy się w zarośla, czekaliśmy na przybysza. Wkrótce usłyszeliśmy tętent jednego konia. Thibaut zostawił żonę z koniem jucznym nieco opodal, a sam przyjechał na zwiady. Widząc Old Wabble’a i trampów skrępowanych na ziemi, zawołał w zdumieniu:
— Behold! Czy dobrze widzę? A gdzież te draby, które były waszymi jeńcami?
Old Wabble nie przypuszczał, że my byliśmy przygotowani na przybycie guślarza i że właśnie przez niego oddaliliśmy się na pozór, dlatego zawołał prędko stłumionym głosem:
— Wy tu? Od kiedy?
— Dopiero co przybyłem.
— To zeskoczcie z konia i przetnijcie nam więzy!
— Ja? Przecież uważacie mnie za wroga!
— Głupstwo! Wczoraj tylko tak się wyraziłem niezręcznie. Prędzej bierzcie się do rzeczy!
— Gdzież wasi jeńcy?
— Wyswobodzili się w nocy i napadli na nas. Nie ociągajcież się dłużej, lecz rozwiążcie nas.
— A jeśli oni przyjdą i zaskoczą mnie tutaj?
— Jeśli się pospieszycie, to będziemy wolni i pozabijamy ich!
— Well! Szczególnie Old Shatterhand stoi mi w drodze i musi bezwarunkowo zginąć. Przez niego właśnie przybywam za wami, bo przeczuwałem, że spotka was jakieś nieszczęście z jego strony. Trzeba będzie zastrzelić go zaraz po schwytaniu, bo później zniknąłby z pewnością. A więc do dzieła! Zaraz was uwolnię!
Jeszcze gdy to mówił, zsiadł z konia, przystąpił do Old Wabble’a i dobył noża. Wtem, tuż przed jego oczyma, wysunął Hammerdull lufę z zarośli i zawołał:
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 217 —