— To przecież twoi kuzyni. Nieprawdaż, stary szopie?
— Nie przeczę.
— Czy zostawisz ich tak tutaj?
— Nie chciałbym tego uczynić ze względu na ich matkę, chociaż ona sprawiła mi niejedną przykrość.
— To zacnie z twojej strony, stary Picie. Cóż więc zamierzasz zrobić?
— Pochować kuzynów.
— Czy ich pochowamy, czy nie, to wszystko jedno, jeśli tylko będziemy mieli czas, żeby urządzić im mały cmentarz i ułożyć ich tak wygodnie, jak na to pozwolą okoliczności. To obowiązek chrześcijański, zwłaszcza że to twoi kuzyni. Prawda, stary szopie?
— Hm! Jeśli masz zamiar uczynić to dla mnie i dla moich krewnych, to jesteś zacnym człowiekiem!
Podali sobie ręce. Stwierdzam, że nic byłoby nie zdołało w tym stopniu złagodzić tej ponurej sceny, jak oryginalne zachowanie się tych dwu ludzi. Czas naglił, bo chcieliśmy schwytać Utajów i „generała“, który niewątpliwie spowodował śmierć trampów, ale skoro musieliśmy pochować braci, nie mogliśmy zostawić reszty zabitych, dlatego oddaliłem się, by wyszukać odpowiednie na to miejsce. Podczas tego znalazłem szeroki ślad, za którym podążyłem. Prowadził do jodły, stojącej osobno.
Pióro wzdryga się dalej pisać. To, co ujrzałem, było tak okropne, że wydałem straszny okrzyk, chociaż zwykle zachowuję milczenie na widok takich rzeczy. Towarzysze nadbiegli natychmiast i przerazili się nie mniej ode mnie tem, co zobaczyli.
Oto rozłupano jodłę grubości ośmioletniego dziecka, rozszerzono tę podłużną szczelinę zapomocą klinów, że mogła objąć ciało człowieka i wsunięto tam starego Wabble’a. Następnie kliny wyjęto (leżały obok na ziemi), a nieszczęśliwy starzec utkwił tam; jakby w kleszczach, z okropnie zgnieconym brzuchem z nogami po jednej, a korpusem po drugiej stronie. Gdyby
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/172
Ta strona została skorygowana.
— 358 —