On je obcierał kilkakrotnie, lecz cisnęły mu się na nowo. Wtem się odezwał cicho:
Wbrew moim oczekiwaniom nie przerwał mi Old Wabble ani razu. Oko jego spoczywało na mnie szyderczo, ale z ust jego, skrzywionych bólem, nie wyszła ani jedna głoska. Czyżby teraz bał się szydzić ze mnie? To byłoby już dobrym znakiem. Nie chciałem przeszkadzać działaniu tego wrażenia i odszedłem, ciągnąc za sobą Old Surehanda.
W pewien czas potem poskładaliśmy trupy w zagłębieniu, żeby je potem nakryć gałęziami i kamieniami. Wtem przyszło mi na myśl, żeby kazać przynieść starego Wabble’a nad grób. Cierpiał przez to bardzo, krzyczał ciągle, a potem spytał, dlaczego nie pozwolono mu leżeć na miejscu.
— Macie zobaczyć, gdzie złożymy waszych oskalpowanych towarzyszy — odpowiedziałem. — Zostawiamy miejsce i dla was, gdyż zanim słońce dziś zajdzie, legniecie obok nich tu pod kamieniami. Macie czas tylko na skruchę i na śmierć!
Przypuszczałem, że krzyknie na mnie z wściekłością, zachował się jednak zupełnie cicho. Przypatrywał się, jak układaliśmy trampów, jednego po drugim i jak przykrywaliśmy ich gałęziami, widział również, że ułożyliśmy na tem kamienie i zostawiliśmy wyrwę na jego ciało. Śledził oczyma każdy nasz ruch, ale milczał. Tylko w spojrzeniu jego zauważyłem coraz to większą trwogę. Wreszcie uporaliśmy się z pogrzebaniem wszystkich zwłok, i odeszliśmy, nietroszcząc się o niego na pozór.
Wtem zadrgało powietrze krzykiem, podobnym do pierwszego. Wróciłem do nieszczęśliwego starca. Bole porwały go znowu, lecz nie odebrały mu przytomności umysłu. Wił się jak robak, walił rękoma i nogami w ziemię, lecz z ust jego nie padło już ani jedno przekleństwo, ani bluźnierstwo. Potem bez ruchu leżał przez chwilę i tylko jęczał. Zgrzytał zębami, pot wystąpił mu w grubych, ciężkich kroplach na czoło.
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/176
Ta strona została skorygowana.
— 362 —