i nie drgnął ani jednym członkiem ciała, ani jednym włoskiem w rzęsie.
— Mój Boże! — westchnął Old Surehand. — Widziałem już niejednego człowieka padającego w walce, ale takiego umierania, jak to, nigdy jeszcze nie byłem świadkiem. Kto wobec tego nie nauczy się wierzyć w Boga, temu lepiej byłoby, gdyby się był nie narodził!
Wołania Old Wabble’a o pomoc sprowadziły towarzyszy. Wsunąłem rękę pod ubranie starca i położyłem mu na sercu. Poczułem ledwie namacalne, ciche bicie, ustające chwilami na długo.
— Kapelusze z głowy, panowie! — poprosiłem. — Stoimy w obliczu wzniosłej, świętej chwili. Syn marnotrawny powraca do ojcowskiego domu. Módlcie się, módlcie, módlcie, ażeby źródło miłości trysnęło dlań, teraz, w tej ciężkiej, ostatniej chwili nie wyschło w wieczności!
Wszyscy zaczęli się modlić, nawet Old Surehand i wodzowie indyańscy. Sekundy wydłużały się w minuty, minuty w kwadranse. Panowała tak głęboka i święta cisza, że aż przerażała.
Wtem otworzył Old Wabble oczy i zwrócił na mnie. Spojrzenie jego było jasne i łagodne, a głos brzmiał cicho, lecz wyraźnie, gdy tak przemówił:
— Spałem snem głębokim i długim. Widziałem we śnie dom mego ojca i matkę, którzy tu nigdy nie byli. Prosiłem matkę o przebaczenie, a ona przytuliła mię do siebie i całowała. Old Wabble’a nikt w życiu nie pocałował, dopiero teraz w godzinę śmierci. Czy to był może duch mojej matki, Old Shatterhand?
— Życzyłbym wam tego. Zresztą dowiecie się niebawem — odpowiedziałem.
Na te słowa przebiegł uśmiech po jego pooranych rysach:
— Tak, dowiem się o tem za kilka chwil — rzekł z rozrzewnieniem. — Matka mi przebaczyła! Czy Bóg może być mniej miłosiernym od matki?
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/180
Ta strona została skorygowana.
— 366 —