— Ja nie mogę tu zostać, mr. Shatterhand. Odjadę i to potajemnie, ażeby nikomu nie przyszło na myśl mnie zatrzymywać. Muszę to jednak przed kimś wyjawić. Was tedy proszę: Nie zdradźcie mnie, dopóki nie odjadę!
— Czy koniecznie musicie się oddalić? — zapytałem.
— Muszę!
— Sam!
— Nie inaczej!
— Hm! Jesteście dzielny westman, nie wspominam więc o niebezpieczeństwach, które was mogą spotkać, ale powiedzcie mi przynajmniej, co za przedsięwzięcie przeszkadza wam tutaj zostać?
— Tego nie mogę uczynić.
— Czy także nie będzie mi wolno wiedzieć, dokąd podążycie?
— Nie.
— Hm! Nie będę wam tego wyrzucał, ale pozwolę sobie zauważyć, że postępowanie wasze graniczy z brakiem zaufania do mnie.
Na to odparł z nagłą niechęcią:
— Czy mam do was zaufanie, to wiecie z pewnością tak dobrze, jak ja. Słyszeliście już, że tu chodzi o tajemnicę, której nie mogę i nie chcę wyjawić!
— Nawet mnie?
— Nawet wam! — zabrzmiała krótka odpowiedź.
— Well! Każdy może swoje sprawy zachowywać dla siebie, lecz ja jechałem za wami z Jefferson-City aż tutaj, mniemając, że będziemy dobrymi towarzyszami. Nie twierdzę, jakoby z tego wynikały dla mnie jakieś prawa, a dla was obowiązki, byłoby mi tylko żal, gdybyście ponieśli jaką szkodę z tego, że sami chcecie spraw swoich dochodzić, co mogłoby się lepiej udać, gdybyście nie byli tacy zamknięci w sobie i postępowali ze mną otwarciej. Czy jesteście tak pewni swego, że uważacie nas za niepotrzebnych wam?
— Czy byłbym sam tutaj pojechał, gdybym sądził, że mi pomoc potrzebna?
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/183
Ta strona została skorygowana.
— 369 —